- cześć koniku, gotowy na wycieczkę ?
Była piękna pogoda po ulewnym dniu poprzedzającym czwartek. Deksio jak zwykle nie miał nic przeciwko spacerkowi do puszczy więc szybko założyłem sprzęt by się chłopak nie niecierpliwił i w drogę.
Po raz kolejny w terenie . Ostatnio by dostać się do leśniczówki jechaliśmy prawie dwa kilometry asfaltem . Nic przyjemnego . Z roku na rok większy ruch , tak więc tym razem postanowiłem pojechać starym szlakiem który przemierzaliśmy w ubiegłym roku.
Było sympatycznie . Ptaki śpiewały zalotnie , bez uderzał mocnym zapachem w nozdrza a Deksio niczym radosny źrebaczek kłusował naprzeciw przygodzie. I ta była już nie unikniona.
Wjechaliśmy na prawidłowy szlak . Droga miała około dwóch kilometrów przez prerie puszczańskie , przecinała kępe lasu sosnowego i wpadała wprost w gąszcz starodrzewja.
Pierwsze dziwne przeczucia zagościły w mojej głowie przed malutkim strumyczkiem na którym był umiejscowiony lichy mostek. Chłopak jakby się zawahał by po nim przejść. Ta sytuacja tak mnie zajęła że nie zwróciłem uwagi co jest za nim. Udało się . dzielny Deksio w trybie dosyć ekspresowym pokonał mostek …i stało się. Droga bez powrotu. Licha przeprawa zapadła się za nami. Zdębiałem a rumak tylko sapnął jak by chciał powiedzieć „ a nie mówiłem …”
- nie przejmuj się kochany , i tak tędy nie mieliśmy wracać a za laskiem jest kolejna kładka i tam już prosto do leśniczówki.
Po tych słowach ruszyliśmy na przód. Pokonawszy około pięćdziesiąt metrów droga łamała się w delikatny łuk a wyjeżdżając na prosto poza krzaczory rozległ się cudowny lecz na to chwilę nie ciekawy widok. W miejscu gdzie wcześniej były ubite ślady od kół samochodów czy też wozów pozostały dwa leje wypełnione wodą a dookoła zieleń tak intensywna i piękna że aż dech w piersi zapierało . Miejsca te były często odwiedzane przez dziki. Wszystko jak okiem nie sięgnąć zryte a z pod kęp trawy wglądała czarna jak węgiel ziemia. Pachniało wilgocią. Jakieś dwieście metrów dalej widniał las sosnowy . Wyglądał jak wyspa w terenie nie skażonym nawet choćby jednym drutem elektrycznym czy telefonicznym. Wiatr delikatnie muska policzki i rozczesuje grzywę Deksiowi. Stanęliśmy.
- Co jest malutki, co się dzieje ?
Deksio był podenerwowany. Jednak nie wyłamywał się . W takich sytuacjach widać ile pracy w trening włożyła Pani Danuta. Maluch był bardzo posłuszny i mimo złych przeczuć szedł dalej. Tak jak chciałem. Po trzydziestu metrach stało się już jasne że mamy problem. Okazało się że droga zamieniła się w część torfowiska a wczorajsza ulewa z niego zrobiła bagienko. Było coraz ciężej. Pęciny ginęły w grząskim gruncie a z każdym kolejnym krokiem zapadały się coraz bardziej. Słychać było jak bagno zasysa nogi Deksia a on dzielnie z tym walczy. Poczułem się jak w potrzasku. Za nami nie ma mostka a przed nami jeszcze sto metrów do lasu sosnowego gdzie będzie już twardo ale czy my tam dotrzemy….
- Dalej kochanie , dalej – wołałem trochę ze strachu a trochę by dodać mu otuchy – dalej chłopaku , walcz …
Nie musiałem tego powtarzać bo maluch wiedział że teraz już wszystko od niego zależy , zapadał się coraz więcej ale i coraz szybciej przebierał nóżkami by jak naj krudzej mnieć kontakt z grzęzawiskiem .
Udało się . Dotarliśmy do twardego gruntu. Do otuliny lasu.
- Brawo skarbie , jesteś dzielny – Deksio spisał się ponad miarę . Na brzegu torfowiska parsknął z ulgą i wymownie spojrzał na mnie jak by chciał zapytać czy to już koniec tego błota. Miał ciężki oddech ale i z jakby lekkością szedł już dalej po piachu. Kierowaliśmy się na drugi mostek by tam przeprawić się dalej w kierunku już normalnej szutrowej drogi. Mimo pięknego dnia czuliśmy że nad nami nadal się zbierają ciemne chmury. Po dotarciu do strumyka okazało się że to nie koniec przygody . Mostek zniknął. Pozostały tylko żerdzie wspierające.
- i co teraz chłopie – tylko parsknął , tyle miał do powiedzenia a ja zrozumiałem że skoro wkręciłem nas w tą kabałę to teraz musze nas z tond wydostać. Ale jak ? Milion myśli wije się w głowie ale nie mogę panikować by Deksio tego nie wyczuł. Uratował nas już raz i tak samo jak ja mogę polegać ja jego dzielności i oddaniu tak on powinien mieć we mnie oparcie i wiedzieć że nie pozwolę na to aby mu się stała jaka kolwiek krzywda. Przez myśl mi nawet przebiegła wizja jak to grzęzawisko nas wciąga. Fujjjj.
- nie ma czarnych myśli , pojedziemy wzdłuż brzegu lasu i na pewno znajdziemy jakąś inną drogę a tędy już nie wracamy, nie będę cie męczył – to była jedyna słuszna decyzja. Czas poszukać wyjścia z sytuacji.
Lasek nie był duży ale też by przejechać jedną jego ścianę musieliśmy poświęcić około dziesięciu minut klucząc między drzewami. Dotarliśmy do zwalonych drzew , porośniętych mchem i wszelakimi pasożytniczymi roślinkami . Pozostałoś po huraganie z przed dwóch lat. Dziewicze miejsce i ciche. Za ciche . Ptaki już nie śpiewały. Deksio badawczo rozglądał się to na lewo to na prawo. Czułem że te dziwne kształty zwalonych drzew przerażają go ale tym razem to on mi zaufał i szedł naprzód. Trafiliśmy znowu na malutki strumyczek ale tym razem nawet zbytnio nie musiałem prosić by konik go pokonał. Przeskoczył jednym susem ale na drugiej stronie okazało się że znowu zaczęliśmy się zapadać . Ta cisza dookoła, gęste zarośla i tylko nasze myśli , oddechy . Szybka decyzja . Zmiana kierunku. Tu nie znajdziemy drogi bezpiecznej. Skierowaliśmy się na drugą ścianę lasu. Znowu twardy i miły grunt. W szybkim tempie dostaliśmy się na skraj lasu.
Zamarliśmy . Widok jak z bajki lub powieści Sienkiewiczowskich. Jak okiem nie sięgnąć otwarta , niczym nie skażona przestrzeń. Tylko to też nie dla nas . Pierwsze trzysta metrów od lasu to same trzciny a to oznacza że bagno.
- cholera jasna – zakląłem w duchu. Już było jasne że las sosnowy to wyspa po środku bagna.
- Deksio, idziemy dalej , musi być jakieś inne wyjście . Nie bój się kochanie . Damy radę .
Chyba raczej to ja się bałem o nas i bardziej pocieszałem siebie niż jego.
Urwałem kawałek gałązki by mieć dodatkową pomoc w postaci palcata gdy nam przyjdzie pokonywać trudne przeszkody . Chłopak już wiedział że coś jest nie tak ale dzielność jego serducha była taka wielka że czułem iż sobie poradzimy. Jadąc z powrotem do nieszczęsnego torfowiska spostrzegłem trop albo jak kto woli ślady sarny lub kozła .
- kurcze , skoro one tędy chodzą to może to też jest przeprawa na drugą stronę bagna – szybka łydka i odważnie ruszyliśmy ścieżką wskazaną przez ślad. Ponad metrowe trzciny nie wróżyły nic dobrego . Ale nie było jeszcze na tyle grząsko by zawracać . Zdecydowanie ale i z wielką ostrożnością szliśmy dalej. Miałem tylko nadzieje że w tym miejscu gdzie dotrzemy do strumyka będzie możliwość przeprawy na drugą stronę. Po chwili trzciny odsłoniły widok znanego już nam grzęzawiska. Ścieżka nadal była w miarę twarda ale już z szerokości jednego metra zwęziła się o połowę . Po obydwu stronach czaiły się bagna . Nawet już nie ma jak zawrócić. Nie pozwoliłem by strach ogarnął moje myśli.
- kłusuj mały – ruszyliśmy już szybciej na przód.
Nic innego nie pozostało jak mieć na dzieje na pozytywne zakończenie wyprawy. Dotarliśmy do strumienia . raczej do wodopoju dzikich zwierząt . Tu już nie było regularnego brzegu tylko rozlewisko. Woda była tak czysta że bez problemu można było ocenić głębokość. Było dosyć płytko. Na drugiej stronie jednak grunt nie wyglądał zbyt fajnie . Mocno zielone kępy z grudami czarnej ziemi zwiastowały dalszą część torfowiska. Nie możemy zawrócić bo nie ma miejsca na to a i nie ma do kąt.
- Naprzód Deksio - łydka , palcat i ruszyliśmy. Chłopiec chyba zamknął oczy i jak taran ruszył w wodę a potem na brzeg i dalej i dalej byle do twardego gruntu . Grzęzawisko znowu zaczęło zasysać i bulgotać jak by wabiło nas swoim magicznym głosem , rzuciłem wodze na szyje by koń sam nadawał sobie tępo bo to on teraz po raz kolejny nas ratuje. Zaczynał słabnąc ale się nie poddawał . Po chwili zaczęliśmy słyszeć śpiew ptaków.
- zaraz już będzie dobrze kochany , udało się , jeszcze parę kroków.
Dotarliśmy na twardą ziemię. Zeskoczyłem z grzbietu konia i poluzowałem popręg.
- odpoczniesz chwile mój ty bohaterze.
Należało mu się . Odwróciliśmy się w stronę bagna i jak by nigdy nic znowu świeciło słoneczko , znowu był piękny widok bez skazy i jakiej kolwjek przestrogi dla kolejnych podróżnych . Pułapka z której uszliśmy dzięki dzielności Deksia , znowu wabiła swoim pięknem kolejnych wędrowców…
- wracamy do domu kochany…..
Obaj już mieliśmy dosyć.
sobota, 1 maja 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
"Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda..."
OdpowiedzUsuńDzielny Deksiu, niesamowity jest. A z Puszczą to jak widać nigdy nic nie wiadomo :)