poniedziałek, 7 grudnia 2009

takie tam ucieczki

Dawno nic nie pisałem więc pora to nadrobić. Nie będę się rozwodził nad tym co było dawno ale jedno zdarzenie warte jest odnotowania a może nawet dwa . Pierwsze to drobnostka . Byłem świadkiem jak sąsiad M uczy swojego Psa myśliwskiego ( ma chyba 7 miesięcy ) Mora , polować na dziki , a że złożyło się tak iż u nas jeden jeszcze jest, to znaczy jedna – Zosia – więc nauka odbywała się w stajni przy jej boksie no i wszystko by było normalnie gdyby nie fakt że sąsiad głośniej warczał i szczekał od swojego psa . Moro ma oddanego nauczyciela … No i pora na drugi , ciekawszy przypadek wypadek.
Jak zwykle około szesnastej spędzam koniki z padoku zaprzyjaźnionych ( nie znanych nikomu ) sąsiadów ale tego dnia one postanowiły spędzić się same troszkę wcześniej. Więc dzieciaki poproszone zostały przez starszyznę aby ustały przy pastuchu – te grzecznie wykonały polecenie starszych koni – a potem Danae sprzedała każdemu po koleji gryza prosto w zad . A ten, który najbardziej spanikuje miał wpaść na wątłe ogrodzenie i je rozerwać. Plan się powiódł. Droga otwarta. W tym momencie do działania przystąpiły roczniaki a dokładniej mówiąc Diwanija . Miała ona ( na wabika ) poprowadzić stado do stajni. Ruszyła z ochotą ale plan się posypał bo drzwi od stajni były zamknięte a na ich padoku chodził Ensenato. Zapanowała panika i do gry wkroczyła rozhisteryzowana Bila która tak napędziła wszystkim stracha że konie ruszyły przed siebie nie zwracając uwagi na nic do o koła . Krótko mówiąc dały drapaka i wówczas to widziałem je po raz pierwszy poza padokiem . Cholera jasna – to była pierwsza myśl. Szybko zaprowadziłem Senatorka do stajni , pootwierałem wrota i na łowy uciekinierów. Warto jest zauważyć że o szesnastej jest już ciemno. Zaopatrzony w kantar , uwiąz i owies jako wabik wskoczyłem w bolid i na drogę. Na skrzyżowaniu stanąłem jak wryty !?!?!?! Po koniach nie ma śladu ! Gdzie nagle wsiąkło trzydzieści arabów !?!?! O zgrozo pomyślałem. Nic to – trzeba szukać. Przydała by się pomoc a o tej porze rzadko kto jest w domu ale dzwonie. Najpierw do mamy Si – pomyślała że to żart , Potem do sąsiada M.
- cześć M, o której wrócisz z pracy ?
- już jadę , będę za czterdzieści minut
- to spiesz się , całe stado mi nawiało , jest ciemno a ja nie wiem gdzie są . Nigdzie ich niema
Moje przesłanie było na tyle histeryczne że Nawara po skończeniu rozmowy rozpędziła się sąsiadowi do niebotycznych prędkości ( pewnie w programie Uwaga Pirat zdobyła by jakąś nagrodę – tak pewnie dziesięć punktów i pięć stówek )
Tymczasem ja szukam nadal ale jak to w życiu bywa pech chodzi parami więc w mojej hondzie zabrakło paliwa . Zakląłem siarczyści aż niebiosa zadrżały i jeszcze bardziej się z ciemniło .
Telefon od sąsiada .
- słuchaj , przed chwilą A ( Drugi miły sąsiad ) mijał stado jak maszerowało na Kampinos, coś między sobą rozmawiały że skoczą na jakieś sianko i trawkę a potem na piwko
Dostałem drogą satelitarną namiary na zbiegów i marszobiegiem skierowałem się na wskazaną pozycje. Są. Wróciłem szybciusio szybciusio do hondzie po owies i….znowu dupa. Już ich nie ma. Przecież to nie zebry na pasach pomyślałem no ale cóż , szukam nadal. Tymczasem nadjechał sąsiad M. Wsiadłem do nawary i w drogę . Okazało się że do akcji poszukiwawczej ( ku naszemu zaskoczeniu ) przyłączył się sąsiad A. Także żona sąsiada M , Pani W postanowiła nam pomóc. Skierowaliśmy ją na Zawady a sami w drugą stronę . Czas mijał , koni ani śladu . Stres coraz większy. Po krótkich obliczeniach wysnuliśmy wnioski że jeżeli miały duże pragnienie to pewnie olały sklep w Lesznie i popędziły na piwo do Wa-wy , powinny być już w okolicach Jelonek. Nagle cisze i rozmyślania przerywa telefon od żony W.
-Znalazłam je
UFF co za dzielna kobieta no i wówczas rozległ się potworny trzask a to tylko kamień mi z serca spadł.
Ale teraz najważniejsze. Trzeba nad stadem zapanować. Dostaliśmy dokładne namiary gdzie żona W uwięziła uciekinierów i wprost ze szybkością Kubicy zameldowaliśmy się na miejscu. Widok był prze diabelny . Na działce otoczonej siatką wiły się konie , szalone gotowe do ataku jak w amoku a naprzeciwko nim stała drobniutka kobieta ( w samochodzie rzecz jasne ) świecąc po oczach koniom i trzymając je w niepewności jak na uwięzi magicznego lasera .
- W. dotarliśmy , dzięki .
W. spokojnie się wycofała a jej miejsce zajęła Nawara. Wyskoczyłem z auta próbując jakoś uspokoić troszkę atmosferę w stadzie i przy okazji złapać jakiegoś wierzchowca. Udało się. Gaza była już moja. Stwierdziliśmy z M że pojadę na oklep przodem Gazą a on pogoni stado z tyłu. Plan doskonały , nie przewidzieliśmy tylko że musimy gnać stado drogą a tam jeżdżą samochody. Pech nas nie opuścił i tym razem . Stado zostało rozdzielone przez jakiś mały wstrętny samochodzik. Krótka decyzja. Jadę dalej. Starszyzna idzie za mną a młodzieżą będzie musiał zając się M. W między czasie poprosiliśmy żonę W o otwarcie padoku od strony asfaltu a zamknięcie przejścia do stajni. Miałem chytry plan wprowadzenia koni przez duży padok. Jak to plan doskonały szlak trafił bo starszyzna stwierdziła że skąd przyszła tam i pójdzie. Szybki telefon do M aby przekazał żonie W zmianę planów. Ta wspaniała kobieta korzystając z teleportera ( nie wiem jak inaczej tak szybko mogła by się przemieszczać i to nie zauważona ) musiała znowu pootwierać stajnie i tam na mnie poczekać . Gdy dojechałem na miejsce towarzystwo miało problem z trafieniem do stajni więc podjechałem do żony W i poprosiłem by potrzymała Gazy – chciałem ją osiodłać bo na oklep w kłusie czy galopie i to po ciemku nie jest fajnie. Zeskakując z Gazy pech chyba osiągnął apogeum- wskoczyłem w sam środek jedynego krzaka róży jaki tam był . AłA !!!!!. Adrenalina zrobiła swoje więc raz dwa zapomniałem o bólu i zaczęliśmy siodłać Gazę . Muszę po raz kolejny wspomnieć o zaangażowaniu żony W – dzielnie trzymała Gazę , była odważna i nawet jeszcze nie wie ale już jest szykowany plan jak ją namówić na jazdę konną – ma to we krwi tylko trzeba jej to pokazać a konie czują do niej respekt . Żaden nie dyskutował. W trakcie pakowania do stajni pierwszej fali koni , Morfeusz był taki ciekawy co się dzieje że chciał wyjść na dwór z domu ale się zaklinował w oknie uchylonym więc mieliśmy do odgłosu tętętu koni przeraźliwe miałczenie zaklinowanego kota.
W tym samym czasie na drugim końcu świata sąsiad M walczył ze znikającymi źrebakami. Już miał je przed sobą , odwrócił głowę w drugą stronę i już ich nie było . Z natury był uparty więc udało mu się zawlec je z powrotem do magicznej pułapki z trzech stron otoczonych siatką. Jak przystało na prawdziwego faceta , w tak młodym gronie , Diego przejął przewodnictwo w stadzie. Uparcie atakował nawarę zastawiającą wyjście z pułapki . I tak Diegowi z M mijały chwile przy rozmowie i przy przekonywaniu go do tego że i tak nie da rady aż chłopcy doczekali się na przyjazd mój na Gazie rzecz jasne by zabrać ferajnę do domu. I znowu prośba do żony W aby przeteleprtowała się i otworzyła padok . Za nim tam dotarliśmy z wesołą gromadka już była na miejscu. UFF. Robota zakończona ale trzeba jeszcze pojechać na stacje po paliwo by hondzia nie została sama w koszmarną ciemną noc w gąszczu lasu no i trzeba kupić jakieś słodkości dla córek sąsiadów za to że dzielnie się zajęły najmłodszym w rodzinie gdy mama odkrywała w sobie amazonkę. Karnisterek no i w drogę
- Cholera !!!
Zakląłem
- Miałeś w swoim stadzie osła ?
Spytałem M
- Nie !
Bez zbędnego pierdu pierdu zawróciliśmy do stajni by zrobić apel i przeliczyć załogę
Na miejscu okazało się że nie ma Petroneli i Dziuru. Na pytanie kto ja widział ostatni i gdzie się kierowała towarzystwo położyło uszy po sobie – nikt nic nie widział – końska solidarność.
A więc w samochód i zabawa dalej trwa. W tym momencie zadzwoniła Si .
- Słyszę rżenie konia
Podała namiary a że już punkt zero minęliśmy to znowu zawrotka. Docierając do celu Si już przemierzała zarośle walcząc z grzęznącymi nóżkami – była dzielna.
- Sal , ona tam jest , zawołałam i się odezwała o tak – Dziuuuuuraaaaaaa.
No i faktycznie , dziewczyna odpowiedziała równie wdzięcznie – ihaha.
Na miejscu dostrzegliśmy Dziurę a o bok Pecia zmęczona . Cierpliwie czekały. Okazało się że Dziurka ma jakiś problem z nogą ( który szybko ustąpił w stajni ) a Pecia nie chciała samej kumpeli zostawiać.
Po chwili oględzin ostatnia para wróciła do domu . To było po dwustu dziesięciu minutach grozy.
Morał z tego taki że nie można pozwolić na to by konie się nudziły bo im zaczyna odbijać.
Jak zwykle M stanął na wysokości zadania ( to już się robi nudne  )
Okazało się że w żonie W drzemie drapieżna amazonka z umiejętnością teleportacji
No i sąsiad A – zaszokował nas swoją chęcią pomocy – przecież on nie znosi koni 

5 komentarzy:

  1. O matko, ale się działo! Aż żałuję, że mnie tam nie było.
    A relacja trzymająca w napięciu do ostatniej sekundy, jednak ze szczęśliwym zakończeniem :) Strasznie się uśmiałam!

    OdpowiedzUsuń
  2. wooow, Twoja opowieść trzyma w napięciu przez całą swoją długość...kilka razy prawie spadłem ze swojego barowego krzesełka;) (to akurat ze śmiechu) świetnie to opisałeś, samej sytuacji może nie zazdroszczę ale skoro już się zdarzyło to chciało by się już tam być....a przy nas są takie grzeczne i spokojne.

    ps. wiedziałem że to nie wina grzecznej Peci;)
    ...wezmę urlop na wtorek;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kaj, moje buty wyjściowe kozaczki są do wywalenia, ale widok Pećki i Dziu szczęścliwych, że je ktoś znalazl - bezcenny! Jesteś dzielny chłopaku! buziaki :)

    OdpowiedzUsuń
  4. No chłopie ale Ty masz rękę do pisania ho ho ho :) gratuluje opisu i nie zazdroszczę zdarzenia .
    B zza Buga :)

    OdpowiedzUsuń
  5. To głupolki jakie :P :)
    Gdzie one by miały tak dobrze jak nie z Tobą K? :)

    A tak apropo to już nie mogę się doczekać kiedy zagościmy na Pasi...
    Siks nie wybierasz się w niedzielę na stare śmiecie? :)
    Zabrałabyś stęsknionych natury mieszczuchów? :)))

    OdpowiedzUsuń