sobota, 9 stycznia 2010

po tamtej stronie swiata

Dryn , Dryn – telefon….
Sal kocha dzwoniące telefony , szczególnie gdy prowadzi stado rozbawionych dziewczyn na padok pod lasek.
- Uff , tym razem to Si . Dijala prowadź dziewczyny bo ja musze odebrać – podniósł słuchawkę.
- hej Si co tam kruszyno ? – zagadnął jak zwykle ciepłym i miłym głosem.
- cześć , co porabiasz tak za godzinkę ? – Si wydała się troszkę tajemnicza.
- chyba lenie się jak zawsze , masz jakiś plan ? – zaintrygowało to pytania Sala
- dawno nie byłam na Rudziu w Puszczy , jedziemy dzisiaj ?
Sala nie trzeba było namawiać. Po godzinie zameldował się przy bramie Państwa Si.
- Hej , Sal , ja z drugiej strony wyjadę- z za domu wyjechała Si kierując się na przeciwległą bramę.
Tego dnia nie było słońca. Niebo pokrywały chmury a raczej rodzaj mgły zapowiadający nie ciekawą pogodę. Było zimno . Zaczynał wiać wiatr i już było czuć śnieg w powietrzu.
Dwójka otulona po uszy na swoich dzielnych rumakach nie zraziła się.
- Jedziemy ? – Sal spytał badawczo Si
- Jedziemy ! – odpowiedziała pewnym głosem.
Znał ją już jakiś czas , wiedział że z niej jest twarda sztuka.
Podróż na razie nie wyglądała nadzwyczajnie. Masenka , przejście przez asfalt no i jakieś dziwne pole . Tym że polem dojechali do drogi którą można kierować się na leśniczówkę. Plan był taki by odwiedzić leśniczego Z , wypić herbatkę i do domciu. Tymczasem zaczynało sypać jak jasna …………..( no wiecie co ) . Wiatr stawał się coraz większy a na otwartym polu był nie do zniesienia. Sal poprawił czapę i arafatkę a Si przytuliła się do Rudzia.
-Jedźmy troszkę szybciej , w las , tam chociaż nam uszy nie odpadną – po sugestii Sala oboje zniknęli za tumanem unoszącego się śniegu z pod kopyt koni.
- jak tu pieknie…..
Tak .Si miała racje. Wjechali w aleje starych sosen i innych iglaków. Piękne zielone drzewa pokryte kilku centymetrową warstwą śniegu. Po środku droga nie skażona choćby najmniejszym śladem zająca. Choinki delikatnie bujały się na wietrze którego już tu nie odczuwali. Tylko czasami słyszeli silniejszy szum lasu.
-Si , zamknij oczy.
-Po co ?
- Zamknij i posłuchaj . Zabieram Cie nad może….
Istotnie. Ten szum był inny. Bardziej łagodny. Jak fale na morzu. Brakowało tylko wykończenia czyli odgłosu uderzającej fali o brzeg. I ta cisza . Bez ptaków , trzasków , dziwnych maszyn i tego całego cywilizacyjnego hałasu . Puszcza była piękna . Piękna ale i w każdym miejscu , zakątku taka sama. Czy na początku czy już po paru kilometrach widoki niczym się nie różniły. Odnieśli wrażenie jak by jechali w kółko po ogromnym kole i tylko wcześniejszych śladów nie było widać.
- Wisz Mała – Sal przerwał ciszę – może pojedziemy inną drogą – nie czekając na odpowiedź towarzyszki ciągnął dalej – popatrz, tam jest gdzieś chatka Pana Z – wskazał kierunek ręką – pojedźmy przez puszczę a nie drogą – był pewny siebie że dobrze zrobią.
- Ok . Ale prowadź . Si już tak zmarzła że było jej wszystko jedno. Byle napić się ciepłej herbatki.
Skręcili z drogi w puszczę. Teraz , gdy zima zawitała las wydawał się bardziej przejrzysty i dostępny. Mijali drzewa jak paliki na torze przeszkód . Deksio prowadził a Rudzio dzielnie podążał za nim uparcie próbując trafiać swoimi kopytkami w ślady pozostawione przez Deksia. Śnieg nie przestawał padać. A raczej teraz to z nieba leciały ogromne gwiazdy . Opadając na kurtki tworzyły prześliczne kompozycje. sielanka nie trwała jednak długo . Skoro plan był doskonały to zawsze musiało się coś posypać. I tym razem nie było inaczej. Jadąc na skróty ,wjechali centralnie na mokradła , torfowiska , grzęzawiska ( nazwa wedle upodobania ) .
- No to skrót wymyśliłem – Sal z przepraszającą miną spojrzał na Si
- Cholera , musimy jakoś to objechać - Si naprawdę już było zimno.
Krótka narada i w drogę. Pojechali wzdłuż mokradeł , byle do drogi.
Czas upływał nie ubłaganie a drogi nie ma.
- Si , a może ją przeoczyliśmy ?
Nagle do obojga zaczęło docierać że chyba się zgubili . To nie była zbyt fajna perspektywa biorąc pod uwagę że zimą robi się wcześniej ciemno i do tego ta pogoda. Jadąc wzdłuż torfowiska natrafili na dziwne wzniesienia tworzące zapierający widok . Góra wyglądająca na jakiś pomnik sztucznie usypany przez człowieka ale z drugiej strony rosną na niej stare drzewa tak więc morze to naturalne wzniesienie ? Zbocze wyglądało dosyć łagodnie to też postanowili wjechać na samą górę. Chłopaki spisali się jak rasowe kozice górskie. Bez większych problemów wdrapali się na wierzchołek .
-o joj….- tyle z komentarza Sala.
Po drugiej stronie ukazał się niesamowity widok wąwozów porośniętych jakimiś zielonymi krzewami . górki , dolinki , jakiś strumyk .
-Sal , gdzie my jesteśmy ? Ja tu nigdy jeszcze nie byłam.
Zdziwienie Si graniczyło z przerażeniem dzielonym z podziwem dla widoków.
Fakt. Widok był przepiękny. Jak by w jednej chwili przenieśli się do zaczarowanej krainy. Drzewa tutaj miały chyba ze pięćdziesiąt metrów a by je objąć potrzeba by ze czterech facetów. Konary czubkami dotykały się na wietrze tworząc zadziwiające pary tańczące w takt wietrznego poloneza. Po za miejscami osłoniętymi wszędzie było na przemian zielono i biało.
- Si , odpuśćmy sobie leśniczego wracajmy do domu . Za godzinę będzie ciemno.
Droga do leśniczówki w normalnych warunkach zajmuje około trzech kwadransów nie forsując koni a teraz jechali już dwie godziny.
- Si , mech podobno rośnie od północnej strony na drzewie ?
- No , no chyba tak ale mój brat powinien wiedzieć , ale tak od północnej .
Sal rozejrzał się dookoła i znalazł mech.
- no dobra , jedziemy tam . Na północ . Do domciu.
Uśmiechnął się pokazując tym samym że jest pewien tego co mówi ale to tylko była przykrywka by nie straszyć Si. Miał tylko nadzieje że się nie myli. Pozostawiwszy za sobą bajkowy wąwóz ruszyli powrotną drogę. Z początku szło im w miarę dobrze bo jeszcze było widać pozostawione wcześniej ślady chłopaków. Po piętnastu minutach wszystko się skończyło. Wiatr wiejący coraz silnie zaczął zacierać trop a śnieg unoszony w górę przez dziwne wiry tworzył głębokie zaspy.
- rudzi , jedź do domku , do Gajki , przecież wiesz gdzie masz sianko.
Si , niemiała już sił ale nadal była dzielne. Deksio tym czasem zrobił się dość niespokojny . Co chwile rozglądał się na boki. Coś go interesowało. Nagle przed nimi ukazał się pies. Czarny kudłacz z prawie łysym grzbietem. Stał i się patrzył. Po chwili obok niego stanął drugi . Ten już był wielkim jakimś owczarkiem lub coś podobnego . Obydwa były chyba , na pewno głodne. Konie stanęły jak wryte.
- dek sio , to tylko małe pieski, a ty duży jesteś , no dalej chłopaku.
Dekstern nie reagował. To nie koniec. Po chwili już była sfora obserwatorów liczące ze siedem psów.
Kiedyś pan Z opowiadał o dzikich włóczących się psach po puszczy ale podobno ten problem przestał istnieć parę lat temu. Mylił się.
- co robić- sal zaczął intensywnie poszukiwać rozwiązania. Od razu przyszła mu do głowy myśl o scenie z ,,Ogniem i mieczem „ gdy to konie Zagłoby zostały zagryzione. No tak , ale to były wilki a nie psy.
Droga którą obrał właśnie została zagrodzona przez głodne zwierzęta. Si milczała. Psy też. Podchodził coraz bliżej. Deksio nie wytrzymał staną dęba, raz , drugi . Nic to . Psy się nie bały.
Sal zaczął panikować . Rozglądał się wokoło. Nagle coś zobaczył . Przeczucie podpowiadało mu w drogę . Jedź w tym kierunku.
- Si galop.
Nie trzeba było powtarzać. Ruszyli jak pocisk do przodu. Jeden z psów zaatakował rudzia i miał pecha. Rudy sprzedał mu kopa i chyba celnie trafił bo psina się nie podnosiła . Inne trzymały się poza zasięgiem kopyt ale biegły obok koni. Wcześniej Sal nie widział tej drużki . Wyrosła jak z pod ziemi. Była równa , bez korzeni. Można było uciekać. Co jakiś czas widział tylko cień pojawiający się przed nimi i był pewien że dobrze jadą. Za cieniem. Zaczynało zmierzchać . Psy dały za wygraną. Zostały w tyle…
- no chłopaku możesz zwolnić – Deksio przeszedł w kłus a Rudzio za nim.
- Ale miałam pietra no i chyba rozgrzałam się trochę – Si zawołała z ulgą
- ja też , ale teraz jedźmy bo zaraz zgubie przewodnika
- o czym ty mówisz , jakiego przewodnika ?
Si była troszkę zaskoczona – myślałam że wiesz gdzie jesteśmy ? Znalazłeś drogę i….
- tak wiem ale to nie ja ją znalazłem tylko coś mi ją pokazało – sal wymamrotał – nie wiem co ale na razie nie mam innego pomysłu jedźmy. Na pewno będzie wszystko dobrze.
Tak właśnie myślał będzie dobrze bo za parę chwil już nic nie będzie widać. Ciągle pada a zaczyna się ściemniać i to coraz szybciej.
Coś co jakiś czas pojawiało się przed nimi wskazując drogę. Nie zastanawiali się nad tym , jechali dalej. Po trzydziestu minutach dotarli do asfaltu i już wiedzieli gdzie są.
- sal to Masenka przed nami – zatryumfowała Si
- masz rację malusia , nareszcie.
Przekroczyli asfalt i zmierzali w kierunku stajni. Sal cały czas zastanawiał się nad tym co im się przydarzyło . Opuszczając Masenke pozwolił by Rudy szedł pierwszy. Należy mu się a Deksiu jakoś przeboleje. Cały czas myśli krążyły wokół cienia . Obejrzał się do tyły i … to nie możliwe za sobą zobaczył jelonka , potem jeszcze jednego i kolejne sarny. Patrzył ze zdumieniem a jelonek który stał pierwszy wyciągnął szyję jak ogier do pokazów i zaryczał tak wspaniale a echo rozniosło się po okolicy.
- sal , to był on ?
- tak Si , ten sam co był u mnie w ubiegłą noc.

4 komentarze:

  1. Śliczne opowiadanie:)
    dziękjuję za smsa.
    teraz mogę wracać do domu, nawet przez tą zamieć:)

    OdpowiedzUsuń
  2. to była wycieczka moich marzeń :)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Przygoda, przygoda- każdej chwili szkoda..."

    Jejku, czytałam to z zapartym tchem! Miałam wasz obrazem przed oczami. Niesamowite. Sama bym tak chciała. A niestety jestem na razie skazana na jazdę w hali.

    Cudo. Właśnie dlatego Puszczę wybrałam jako temat mojego licencjata...

    OdpowiedzUsuń