wtorek, 5 stycznia 2010

w nocy

Dziwny trzask obudził go w środku nocy. Rozejrzał się po małym przytulnym domku i niczego nie dostrzegł . Jego wzrok błądził w ciemności . Nie miał ochoty wstawać . Było chłodno. Piec pewnie dawno już wygasł. Zmrużył oczy i zmuszając się do niewiarygodnego wysiłku dostrzegł na podświetlanym zegarze godzinę. 3.30.
- cholera jak rano – zaklął w duchu ale nie mógł zapomnieć trzasku który go zbudził. Odchylił delikatnie kołdrę ale zaraz ponownie się przykrył. Było zimno. Nie mógł już zamknąć oczu. Wpatrywał się w okno . Po jakimś czasie wzrok przyzwyczaił się do ciemności . Na dworze szalał wiatr. Słychać było co jakiś czas przeraźliwe jęki jakby płaczące dziecko. Czasem wiatr potrafi przerażać tak jak teraz a czasem zamiast zawodzenia nuci kołysankę do snu . Ale nie tej nocy. Wszystko było inne. W drugim oknie co jakiś czas po firankach przesuwały się cienie. Właśnie z tej strony zaglądał księżyc do domu a co chwile przysłaniające go chmury robiły upiorne witraże na poruszających się firankach. Nagle nastała cisza. Trzask i znowu jakieś dziwne odgłosy jak by coś biegało na podwórku. Znowu wieje. Nie mógł dłużej tak czekać w niepewności. 3.45 . Szybkim ruchem wstał z łóżka . Ubrał się. Jak zwykle nie zapomniał założyć czapki. Od ostatniej choroby stał się ostrożniejszy jeżeli chodzi o zdrowie. Zapalił światło przed domkiem. Wyjrzał przez okno. Padał śnieg a raczej wirował w podmuchach wiatry. Był gęsty . ledwie było widać rzeźbę źrebaka na środku podwórka. Znowu trzask i tupot.
- by to szlak – pomyślał .
Nie bał się ale też sytuacja nie była zbyt optymistyczna.
-To nie konie . Przecież by było słychać jakieś rżenie . Więc co u licha ?
Wyszedł na zewnątrz. W tej samej chwili wiatr uderzył go mroźnym oddechem.
- chyba jest ze dwadzieścia stopni na minusie – przemknęła mu taka myśl.
Odruchowo poprawił zapięcie w kurtce i naciągnął rękawiczki.
Poszedł do stajni. Stanął przed drzwiami. Cisza. Nic się tam nie dzieje. Co jakiś czas słychać tylko parsknięcie którejś z klaczy. W drugim budynku też spokój a ogiery nawet niw wyglądają przez okna. Im też jest zimno . Wszystko śpi.
- co mnie obudziło ? Stojąc przy stajni zaszeptał do psiaków które widząc pana przestały szczekać.
Nie były niczym poruszone. Po prostu ktoś tu był one szczekały a teraz jest pan i już wszystko gra.
- idę spać dzieciaki a wy pilnujecie- powiedział to oddalając się w kierunku domu.
Szybko wszedł do środka jak by jakiś upór na nim siedział . Otrząsnął się jak by chciał zrzucić z siebie śnieg ale to tylko zimno nim zatańczyło. Zdjął kurtkę i podszedł do kuchni by zrobić kawę. Nie było sensu się kłaść. I tak by nie zasnął. Trzask , tupot.
-cholera jasna , czy to się nie skończy ! – ryknął ze złości , nawet przez chwile nie poczuł strachu. Zarzucił kurtkę na siebie i wyskoczył w kapciach przed dom. Stanął jak wryty!
Przed nim coś było . Raczej ze trzydzieści metrów przed nim . W sadku , gdzie ogiery biegają zobaczył postać , coś , sam nie wiedział co. Dreszcze przeszły mu po plecach. Czuł jak to coś go obserwuje . Wiedział że ma na sobie obce spojrzenie ale sam nie mógł znaleźć oczu tego czegoś. Kryło się w cieniu śliw i jabłoni. Tam światło z jupitera nie dochodziło a budynek stajni dodatkowo rzucał nie ciekawy mrok. Super kryjówka dla obserwatora.
-Mateusz, tak za dzwonie do Mateusza, ale on śpi ! Kto nie śpi ! Ja pierdzielę co to u licha !
Milion myśli zaczęło mu biegać po głowie. Kiedyś by uwierzył że to diabeł lub jakiś duch przyszedł po niego i do tego ten wiatr jak płacz dziecka. On coś widzi a konie – jedne z bardziej czujnych zwierząt nie reagują. Jak by to było normalne. Jedynie psy ujadają jak szalone. Latarka, siekiera i idzie. To chyba najbardziej odpowiednie atrybuty. Podchodzi do rogu stajni. Jeden z ogierów wyjrzał z wyrzutem że mu spać nie dają. Jakoś poczuł się teraz bezpieczniej. Poświecił latarką po sadku i tylko widział jak coś czmycha przed światłem . to w lewo , to wprawo . Wpadając na drzewa i na ogrodzenie. Wreszcie jest.
- Cholera, jelonek ! Jak rześ u licha tu wlazł ty małpo ?! To pytanie to już raczej było radosne przywitanie zagubionego zwierzaka. Prawdopodobnie gdy biegł , wpadł na ogrodzenie i przewinął się na drugą stronę. Wpadł w pułapkę bo drugi raz tego manewru nie umiał powtórzyć.
Szybko rozgrodził drewniane przęsła i powolnym krokiem szedł w stronę jelonka tak by ten uciekał właśnie na wyjście. Operacja się udała. 4.20. Poszedł zrobić sobie kawę.

5 komentarzy:

  1. Udał Ci się ten post nie powiem ... Tym bardziej, że teraz siedzę sama i mam cykora. Dobrze, że sąsiadów u mnie chociaż dużo.
    A jelonka było wziąć do stajni, dla Peci!
    :)

    OdpowiedzUsuń
  2. przeczytałem na jednym wdechu:) dooobre to opowiadanie:) my dziś obejżeliśmy Klątwę 3:) ciekawe jakby się wychodziło sprawdzić te hałasy po tym seansie...
    Pamiętam jak ja latałem z siekierą w nocy po działkach, razem z Wieśkiem (on miał maczetę) :)

    mimo niewątpliwie ładnego widoku współczuję tak wczesnej pobudki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Sal, Ty naprawdę powinieneś książkę napisać. Nadajesz się do tego!
    :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przychylam się poprostu do wniosku Natki :) Nic dodać nic ująć , Rewelacja :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Sal, oczywiście podpisuję się pod petycją :) Historia super. Pasikonie są dumne ze swojego Sienkiewicza :) :)

    OdpowiedzUsuń