Jedna godzina , druga
Nadal wpatrzony w ścianę
Przysłania ten widok
Mgła
Chwil które
Nie zostaną zrozumiane
Szarość smutku
rysuje kolorami
Czerń dnia kolejnego
By ponownie zetrzeć się
z marzeniami
I tak pragnienia
Już przegranego
Wstać by nie patrzeć
By nie czuć
By nie być
Wstać by zapłakać
Nie pamiętać
Drugi raz tego nie
Przeżyć
Wstać by odejść
Lecz tu być mu kazano
I czekać
I po co
Mieć nadzieje co rano….
poniedziałek, 27 września 2010
piątek, 17 września 2010
...cd
Gdy gniadosz osiągnął odpowiedni wiek w rozwoju fizycznym , zmężniał i przybrał kształty dorosłego konia , Azil postanowił pierwszy raz wsiąść na niego . Wybrał ku temu pogodny dzień. Sposobił się na tą chwilę bardzo długo, zastanawiał się , jak koń przyjmie intruza na grzbiecie . Zdziwienie jakie go opanowało gdy wsiadł na gniadosza graniczyło z euforią , szalony ogier był potulny, posłuszny - jakby nic innego nie robił tylko zawsze woził swojego pana . Nie zastanawiając się długo krzyknął do ludzi by otwierali bramy i pognał w pustynię. Chciał by ten pierwszy wspólny wyjazd zapadł im obu w pamięci więc puścił wolno wodze i pozwolił aby ognisty ogier poniósł go tak daleko jak sam zechce. I pędzili tak przez piaski pustyni , do brzegu czarnego morza.
Tak się rozpoczęła ich wspólna podróż przez życie...Lata mijały a więź Pana z koniem stawała się coraz większa. Żona Azila - Anaponia za każdym razem, gdy ten wyruszał w świat, bała się o męża. Ale nie teraz, nie teraz gdy towarzyszył mu ogier .
Swoim spokojem, spojrzeniem a nawet ruchem okazywał wielkość ponad tym wszystkim co złe, każdy kto przy nim przebywał z otoczenia Azila czuł się bezpieczny a samemu Azilowi na pewno nic nie groziło – żona wyczuwała to dziwne zjawisko i była temu rada a w podzięce za to że ów koń jest, karmiła go smakołykami , oczywiście skrycie przed Azilem.
cdn...
Tak się rozpoczęła ich wspólna podróż przez życie...Lata mijały a więź Pana z koniem stawała się coraz większa. Żona Azila - Anaponia za każdym razem, gdy ten wyruszał w świat, bała się o męża. Ale nie teraz, nie teraz gdy towarzyszył mu ogier .
Swoim spokojem, spojrzeniem a nawet ruchem okazywał wielkość ponad tym wszystkim co złe, każdy kto przy nim przebywał z otoczenia Azila czuł się bezpieczny a samemu Azilowi na pewno nic nie groziło – żona wyczuwała to dziwne zjawisko i była temu rada a w podzięce za to że ów koń jest, karmiła go smakołykami , oczywiście skrycie przed Azilem.
cdn...
bezradność
Zapytałaś mnie o jutro…
Dlaczego znowu pada deszcz….
Zapytałaś mnie o przyszłość…
Czy to wszystko ma jakiś sens ?
Otuliłaś mnie spojrzeniem
Już nie było iskry w oku
Otuliłaś cichym słowem
Lecz stanąłem znów sam w mroku
Zasłoniła Cie kurtyna
Spadających kropel łez
Głucha cisza stłumiła Twoje słowa
I stanęłaś obok w mroku
Też
I po ciemku się szukamy
Głusi ślepi na los zły
W myślach
wypełnieni nadziejami
Zamieniamy rzeczywistość w sny
Dlaczego znowu pada deszcz….
Zapytałaś mnie o przyszłość…
Czy to wszystko ma jakiś sens ?
Otuliłaś mnie spojrzeniem
Już nie było iskry w oku
Otuliłaś cichym słowem
Lecz stanąłem znów sam w mroku
Zasłoniła Cie kurtyna
Spadających kropel łez
Głucha cisza stłumiła Twoje słowa
I stanęłaś obok w mroku
Też
I po ciemku się szukamy
Głusi ślepi na los zły
W myślach
wypełnieni nadziejami
Zamieniamy rzeczywistość w sny
czwartek, 16 września 2010
...cd
Tego dnia już nic nadzwyczajnego się nie stało , wszyscy się bawili , weselili i ucztowali bez granic oddając się rozkoszom. Tylko nasz pan w zamyśleniu obserwował ziarno, które miało odpowiedzieć na jedno pytanie a mianowicie czy jest szczęśliwy i czy on sam wie co to jest szczęście .....
Uczta się skończyła , goście się rozjechali i nie wybrano zwycięzcy konkursu bo każdy był w czymś lepszy od innych i każdy miał jakieś swoje wady a żaden z podarków nie był magiczny i idealny i by nie skłócać wielkich świata Azil nie ogłosił remisu tylko powiedział że wszyscy są wygrani i taki wynik każdy przyjął z radością bo każdy czuł się wyróżniony .
Po kilku dniach dalszej zabawy Możni Świata poczęli wracać do swych ziem nie świadomi chwili prawdy jaka miała miejsce przy wieczerzy za sprawą Starca.
Ale nie Azila . On miał widok tego co się wydarzyło cały czas przed oczyma i z każdym dniem upływającym od ich rozmowy coraz bardziej zastanawiał się co wydarzy się tego trzydziestego dnia bo jak na razie już dwadzieścia dziewięć razy polewał ziarno i nic nawet nie drgnęło nawet jeden listek się nie pojawił , jakby ziarno dębu było martwe.
Kolejny dzień miał przynieść coś niezwykłego a Azil niczym młodzian podekscytowany niewiadomym nie mógł zmrużyć oka czekając na pierwsze promienie słońca .
Ranek zaczął się jak zwykle , promienie słońca wtargnęły niespostrzeżenie do sypialni Azila , który już czekał zapatrzony we freski na suficie swojej komnaty . Gdy poczuł delikatne muskanie promieni na policzku , podniósł się , jego twarz była zamyślona . Szybkim krokiem udał się na dziedziniec . W głębi duszy czuł niepokój .
Dziedziniec jeszcze spał , nikt nie krzątał się , nie przygotowywał posiłku , nie naprawiał narzędzi , nie szykował się do pracy , panowała błoga cisza.
Władca udał się w kierunku ziarna by je podlać po raz ostatni , delikatny wiaterek
gładził jego rozgrzane do czerwoności serce które za chwile miało wyskoczyć z piersi .
Ziarna nie było . Czy ktoś je zabrał ? Szybko rozejrzał się wkoło i nikogo nie dostrzegł . Nagle z góry dobiegł go delikatny szelest . Był to ogromny ptak ze szponami wielkości dłoni człowieka i dziobem zakręconym niczym hakiem , harpunem sprawiającym wrażenie niezniszczalnego narzędzia do zabijania . Ptak ten szybował nad dziedzińcem a od jego srebrnobiałych piór blask bił niczym od słońca rażąc oczy . Z każdą minutą szum się wzmagał zamieniając się w podmuch wiatru , blask powoli przechodził w lejący się z nieba żar . Azil nie mógł się poruszyć , magiczna siła trzymała go w miejscu , nie czuł nic . Wpatrywał się w już teraz powstały huragan który niszczył wszystko dookoła ale to jakby nie był jego dziedziniec , patrzył na ogień który trawił wioski , miasta i ostatnie osady zieleni ale nie czuł strachu i palącego gorąca , był ponad tym wszystkim , czuł się bezpiecznie i na coś czekał , serce jego zwolniło jakby za chwilę miało zamrzeć na wieki , wzrok jego zatrzymał się na kuli ognia wyłaniającej się z dymu i zbliżającej się ku niemu ze słyszalnym krzykiem ludzi – jak by setki kobiet i dzieci było tam uwięzionych . Tuz przed Azilem kula się zatrzymała . Nagle wszystko zamarło . Przestało wiać , ucichł hałas , już nikt wkoło nie cierpiał a kula ognia zamieniła się w kopiec z popiołu . Azil ali Ahsan był z powrotem na dziedzińcu . Nie rozumiał nic z tego co się stało i gdyby nie kopiec popiołu uznał by wszystko za sen . Nagle kopiec się poruszył . Powoli , niezgrabnie i wręcz w strasznie niepewny sposób zaczął się z popiołu wynurzać źrebak . Gdy już stanął na nogi otrzepał się z kurzu pogożeliny i zrobił pierwszy niepewny kroczek . Cały się trząsł i był mokry tak jakby dopiero się urodził nie z ognia i popiołu a z łona matki . Z drobnych kopytek unosiła się para lub dym a oczy iskrzyły się niczym rozgrzane węgliki . Nie można było określić maści ale uwagę przykuwała czarna grzywa nad wyraz bujna i ogon który prawie dotykał ziemi opadając na wykrzywione nóżki też czarne jak ziemia najżyźniejsza, którą spotkać można tylko w oazie Azila. Jeszcze przez chwilkę chwiał się na nogach po czym niezgrabnie osunął się na podłoże dziedzińca gdzie czuł się bardziej bezpiecznie i westchnął jakby zrobił ogromną pracę . Azil był oczarowany . Nie znalazł ziarenka ale chyba doczekał się tego co miał mu los przynieść . Gdy ujrzał źrebaka od razu przypomniał sobie starca na grzbiecie cudownej , odważnej klaczy ostatnimi siłami docierającej do źródełka powstałego dzięki niemu , do wody w oazie która uratowała nie tylko staruszka , jak Azil myślał na początku, ale i konia na co wcześniej nie zwrócił uwagi . Teraz zrozumiał że to , co widział wówczas na dziedzińcu miało mu uświadomić że mając wszystko, nie ma jednak najważniejszego, tego ostatniego co by ratować go mógł w chwilach słabości , tego jedynego co zawsze przyniesie mu radość i często użyczy odwagi , powiernika tajemnic i kompana podróży, kogoś, kogo mógłby obdarzyć bezgranicznym zaufaniem i powierzyć mu nawet swoje życie – Azil nie miał przyjaciela . Teraz gdy to wszystko stało się tak jasne, widok stworzenia bezbronnego , na swój sposób bezradnego w stosunku do świata który go otaczał stał się wielkiemu władcy jeszcze piękniejszy i wiedział że ten ogierek to nie jest zwyczajny koń a on zrobi wszystko by razem było im naprawdę dobrze .
Mijały miesiące i z małego pokracznego źrebaka , konik zmieniał się w radosnego rumaka . Prawie cały czas ,czarna czupryna zasłaniała mu oczy błyszczące niczym pochodnie w najciemniejszą noc a grzywa starannie zaczesana na jedną stronę nadawała mu elegancji dorosłego konia . Ogierek uwielbiał biegać wraz z innymi źrebakami ale zawsze można było w nim dostrzec niezwykły wyniosły ruch , wygiętą jak u węża do ukąszenia i smukłą niczym nie mająca końca a jednak zakończona główką szyję , z wyraźną rzeźbą czaszki i zaznaczoną częścią nosa którego nozdrza ciągle pracowały i łapały zapachy świata otaczającego go dookoła . Gniadoszek błyszczał się na słońcu a czarne nogi jak tylko było to możliwe unosiły go w galopie jakby frunął ponad ziemią od czasu do czasu tylko delikatnie jej muskając . Ogon niczym ster uniesiony do góry nadawał mu gracji i lekkości . Gdy źrebak zaczynał biec to wyglądał jakby cały świat się przed nim kłaniał a on sam pewny swego wdzięku przyjmował pokłony z należytym mu szacunkiem . Ale to nie pięknem urzekał ludzi lecz swym magicznym pochodzeniem , maluczcy widzieli w nim magię a możni tego świata zazdrościli Azilowi takiego podarku, szybko bowiem wieść o cudownym ogierze rozniosła się tam gdzie ludzie mieszkali . Każdy chciał go zobaczyć , i uprosić Azila by mu go odsprzedał . Dawali nawet całe krainy , lecz on miał zawsze jedno pytanie na które nikt nie znalazł odpowiedzi ; „ ile jest wart przyjaciel, za jaką sumę można go sprzedać?'' . Było jasne że razem będą na wieki .
Uczta się skończyła , goście się rozjechali i nie wybrano zwycięzcy konkursu bo każdy był w czymś lepszy od innych i każdy miał jakieś swoje wady a żaden z podarków nie był magiczny i idealny i by nie skłócać wielkich świata Azil nie ogłosił remisu tylko powiedział że wszyscy są wygrani i taki wynik każdy przyjął z radością bo każdy czuł się wyróżniony .
Po kilku dniach dalszej zabawy Możni Świata poczęli wracać do swych ziem nie świadomi chwili prawdy jaka miała miejsce przy wieczerzy za sprawą Starca.
Ale nie Azila . On miał widok tego co się wydarzyło cały czas przed oczyma i z każdym dniem upływającym od ich rozmowy coraz bardziej zastanawiał się co wydarzy się tego trzydziestego dnia bo jak na razie już dwadzieścia dziewięć razy polewał ziarno i nic nawet nie drgnęło nawet jeden listek się nie pojawił , jakby ziarno dębu było martwe.
Kolejny dzień miał przynieść coś niezwykłego a Azil niczym młodzian podekscytowany niewiadomym nie mógł zmrużyć oka czekając na pierwsze promienie słońca .
Ranek zaczął się jak zwykle , promienie słońca wtargnęły niespostrzeżenie do sypialni Azila , który już czekał zapatrzony we freski na suficie swojej komnaty . Gdy poczuł delikatne muskanie promieni na policzku , podniósł się , jego twarz była zamyślona . Szybkim krokiem udał się na dziedziniec . W głębi duszy czuł niepokój .
Dziedziniec jeszcze spał , nikt nie krzątał się , nie przygotowywał posiłku , nie naprawiał narzędzi , nie szykował się do pracy , panowała błoga cisza.
Władca udał się w kierunku ziarna by je podlać po raz ostatni , delikatny wiaterek
gładził jego rozgrzane do czerwoności serce które za chwile miało wyskoczyć z piersi .
Ziarna nie było . Czy ktoś je zabrał ? Szybko rozejrzał się wkoło i nikogo nie dostrzegł . Nagle z góry dobiegł go delikatny szelest . Był to ogromny ptak ze szponami wielkości dłoni człowieka i dziobem zakręconym niczym hakiem , harpunem sprawiającym wrażenie niezniszczalnego narzędzia do zabijania . Ptak ten szybował nad dziedzińcem a od jego srebrnobiałych piór blask bił niczym od słońca rażąc oczy . Z każdą minutą szum się wzmagał zamieniając się w podmuch wiatru , blask powoli przechodził w lejący się z nieba żar . Azil nie mógł się poruszyć , magiczna siła trzymała go w miejscu , nie czuł nic . Wpatrywał się w już teraz powstały huragan który niszczył wszystko dookoła ale to jakby nie był jego dziedziniec , patrzył na ogień który trawił wioski , miasta i ostatnie osady zieleni ale nie czuł strachu i palącego gorąca , był ponad tym wszystkim , czuł się bezpiecznie i na coś czekał , serce jego zwolniło jakby za chwilę miało zamrzeć na wieki , wzrok jego zatrzymał się na kuli ognia wyłaniającej się z dymu i zbliżającej się ku niemu ze słyszalnym krzykiem ludzi – jak by setki kobiet i dzieci było tam uwięzionych . Tuz przed Azilem kula się zatrzymała . Nagle wszystko zamarło . Przestało wiać , ucichł hałas , już nikt wkoło nie cierpiał a kula ognia zamieniła się w kopiec z popiołu . Azil ali Ahsan był z powrotem na dziedzińcu . Nie rozumiał nic z tego co się stało i gdyby nie kopiec popiołu uznał by wszystko za sen . Nagle kopiec się poruszył . Powoli , niezgrabnie i wręcz w strasznie niepewny sposób zaczął się z popiołu wynurzać źrebak . Gdy już stanął na nogi otrzepał się z kurzu pogożeliny i zrobił pierwszy niepewny kroczek . Cały się trząsł i był mokry tak jakby dopiero się urodził nie z ognia i popiołu a z łona matki . Z drobnych kopytek unosiła się para lub dym a oczy iskrzyły się niczym rozgrzane węgliki . Nie można było określić maści ale uwagę przykuwała czarna grzywa nad wyraz bujna i ogon który prawie dotykał ziemi opadając na wykrzywione nóżki też czarne jak ziemia najżyźniejsza, którą spotkać można tylko w oazie Azila. Jeszcze przez chwilkę chwiał się na nogach po czym niezgrabnie osunął się na podłoże dziedzińca gdzie czuł się bardziej bezpiecznie i westchnął jakby zrobił ogromną pracę . Azil był oczarowany . Nie znalazł ziarenka ale chyba doczekał się tego co miał mu los przynieść . Gdy ujrzał źrebaka od razu przypomniał sobie starca na grzbiecie cudownej , odważnej klaczy ostatnimi siłami docierającej do źródełka powstałego dzięki niemu , do wody w oazie która uratowała nie tylko staruszka , jak Azil myślał na początku, ale i konia na co wcześniej nie zwrócił uwagi . Teraz zrozumiał że to , co widział wówczas na dziedzińcu miało mu uświadomić że mając wszystko, nie ma jednak najważniejszego, tego ostatniego co by ratować go mógł w chwilach słabości , tego jedynego co zawsze przyniesie mu radość i często użyczy odwagi , powiernika tajemnic i kompana podróży, kogoś, kogo mógłby obdarzyć bezgranicznym zaufaniem i powierzyć mu nawet swoje życie – Azil nie miał przyjaciela . Teraz gdy to wszystko stało się tak jasne, widok stworzenia bezbronnego , na swój sposób bezradnego w stosunku do świata który go otaczał stał się wielkiemu władcy jeszcze piękniejszy i wiedział że ten ogierek to nie jest zwyczajny koń a on zrobi wszystko by razem było im naprawdę dobrze .
Mijały miesiące i z małego pokracznego źrebaka , konik zmieniał się w radosnego rumaka . Prawie cały czas ,czarna czupryna zasłaniała mu oczy błyszczące niczym pochodnie w najciemniejszą noc a grzywa starannie zaczesana na jedną stronę nadawała mu elegancji dorosłego konia . Ogierek uwielbiał biegać wraz z innymi źrebakami ale zawsze można było w nim dostrzec niezwykły wyniosły ruch , wygiętą jak u węża do ukąszenia i smukłą niczym nie mająca końca a jednak zakończona główką szyję , z wyraźną rzeźbą czaszki i zaznaczoną częścią nosa którego nozdrza ciągle pracowały i łapały zapachy świata otaczającego go dookoła . Gniadoszek błyszczał się na słońcu a czarne nogi jak tylko było to możliwe unosiły go w galopie jakby frunął ponad ziemią od czasu do czasu tylko delikatnie jej muskając . Ogon niczym ster uniesiony do góry nadawał mu gracji i lekkości . Gdy źrebak zaczynał biec to wyglądał jakby cały świat się przed nim kłaniał a on sam pewny swego wdzięku przyjmował pokłony z należytym mu szacunkiem . Ale to nie pięknem urzekał ludzi lecz swym magicznym pochodzeniem , maluczcy widzieli w nim magię a możni tego świata zazdrościli Azilowi takiego podarku, szybko bowiem wieść o cudownym ogierze rozniosła się tam gdzie ludzie mieszkali . Każdy chciał go zobaczyć , i uprosić Azila by mu go odsprzedał . Dawali nawet całe krainy , lecz on miał zawsze jedno pytanie na które nikt nie znalazł odpowiedzi ; „ ile jest wart przyjaciel, za jaką sumę można go sprzedać?'' . Było jasne że razem będą na wieki .
poproszę
Chciałbym wiedzieć że to właśnie Ty
Chciałbym znów poczuć miękkość Twych ust
Utulić się w twych ramionach
poczuć co to sny
I znowu poczuć radość życia
co to śmiechu upust
Proszę cię
zabierz mnie tam gdzie granica marzeń
Zabierz mnie tam gdzie tylko ty i ja
Zabierz mnie w świat nie realnych wydarzeń
tam gdzie
Ukojenia znajdzie życia żar
Nie rób krzywdy kwiatu który rośnie
Nie czyń zła słowem zakazanym
Śpiewaj o uczuciu szczerze i radośnie
Nie czyń zdania - wypowiedzianym i zapomnianym
Chciałbym znów poczuć miękkość Twych ust
Utulić się w twych ramionach
poczuć co to sny
I znowu poczuć radość życia
co to śmiechu upust
Proszę cię
zabierz mnie tam gdzie granica marzeń
Zabierz mnie tam gdzie tylko ty i ja
Zabierz mnie w świat nie realnych wydarzeń
tam gdzie
Ukojenia znajdzie życia żar
Nie rób krzywdy kwiatu który rośnie
Nie czyń zła słowem zakazanym
Śpiewaj o uczuciu szczerze i radośnie
Nie czyń zdania - wypowiedzianym i zapomnianym
środa, 15 września 2010
wtorek, 7 września 2010
cd
Starzec poklepał go po ramieniu i rzekł
widzisz teraz Azilu, że małe ziarenko może tak wiele i tak naprawdę wszystko ma swój cel i jest gdzieś zapisane bo czy nie miało tak być , że ty po śmierci ojca staniesz się mimo dziesięciu lat na tyle odpowiedzialny by znaleźć ziarno porzucone przez ptaka i je zasiać a potem dać mu życie by inni mogli żyć ? Tak też czynisz jako król i tak będzie czynić co piąty z Twego rodu bo świat nie może być doskonały....Uratowałeś też i mnie wraz z moim koniem i za to teraz czeka cię nagroda
- ale ja nikogo nie uratowałem – wzdrygnął się Azil – ja tylko chciałem móc czymś się opiekować , pamiętam jak dziś , że w momencie gdy ujrzałem to ziarnko , pomyślałem że jego życie zależy tylko ode mnie więc pomogłem mu przetrwać a gdy już się rozwinęło dostatecznie by samodzielnie żyć opuściłem je by dalej nie narażać się matce i to wszystko co zrobiłem ..
- tak , zrobiłeś tak nie wiele by uczynić tak wiele ...
Po tych słowach zaczęli opadać z powrotem na dziedziniec a tuż po ich powrocie znów odżył on gwarą i harmidrem jak by nic się nie wydarzyło a starzec stał nadal przed Azilem .
Wziął do ręki dzban a drugą ręką potarł oko po czym zaczął łzawić a diamentowa kropla spłynęła prosto do dzbana po czym wyjął zza pasa włos dziwnego koloru i go umieścił starannie na dnie pojemnika mówiąc iż jego łza to wspomnienie chwili szczęścia gdy dotarł do oazy Azila , włos zaś to strzępek sierści klaczy która go w to miejsce dowiozła następnie spojrzał na Azila i rzekł:
- w tym dzbanie też jest radość którą tryska twoja osoba a także prawość , której ci nigdy nie brakło , w tym dzbanie jest cierpienie którego doznałeś i mądrość którą posiadłeś , w tym dzbanie są wszystkie cechy którymi się wsławiasz wszem i wobec wszystkich , ten dzban jest też wypełniony wodą ze źródełka, które tryska z korzeni krzewu porosłego w oazie po drugiej stronie muru , ten dzban niesie ze sobą tajemnicę życia , weź go i raz dziennie przez trzydzieści dni polewaj ziarno dębu, które ci tu kładę a przekonamy się co od losu dostaniesz a to będzie to czego Ci w życiu brakuje ......
wypowiedziawszy to starzec oddalił się pozostawiając wszystkich słuchających z szeroko otwartymi oczyma i w milczeniu . Nikt nie wiedział co się wydarzyło i wydarzy dalej . Każdy był ciekaw cóż to takiego się zdarzy za te trzydzieści dni ...Ciekaw był tez Azil, tak więc wziął dzban i polał pierwszy raz ziarno ....
cdn
widzisz teraz Azilu, że małe ziarenko może tak wiele i tak naprawdę wszystko ma swój cel i jest gdzieś zapisane bo czy nie miało tak być , że ty po śmierci ojca staniesz się mimo dziesięciu lat na tyle odpowiedzialny by znaleźć ziarno porzucone przez ptaka i je zasiać a potem dać mu życie by inni mogli żyć ? Tak też czynisz jako król i tak będzie czynić co piąty z Twego rodu bo świat nie może być doskonały....Uratowałeś też i mnie wraz z moim koniem i za to teraz czeka cię nagroda
- ale ja nikogo nie uratowałem – wzdrygnął się Azil – ja tylko chciałem móc czymś się opiekować , pamiętam jak dziś , że w momencie gdy ujrzałem to ziarnko , pomyślałem że jego życie zależy tylko ode mnie więc pomogłem mu przetrwać a gdy już się rozwinęło dostatecznie by samodzielnie żyć opuściłem je by dalej nie narażać się matce i to wszystko co zrobiłem ..
- tak , zrobiłeś tak nie wiele by uczynić tak wiele ...
Po tych słowach zaczęli opadać z powrotem na dziedziniec a tuż po ich powrocie znów odżył on gwarą i harmidrem jak by nic się nie wydarzyło a starzec stał nadal przed Azilem .
Wziął do ręki dzban a drugą ręką potarł oko po czym zaczął łzawić a diamentowa kropla spłynęła prosto do dzbana po czym wyjął zza pasa włos dziwnego koloru i go umieścił starannie na dnie pojemnika mówiąc iż jego łza to wspomnienie chwili szczęścia gdy dotarł do oazy Azila , włos zaś to strzępek sierści klaczy która go w to miejsce dowiozła następnie spojrzał na Azila i rzekł:
- w tym dzbanie też jest radość którą tryska twoja osoba a także prawość , której ci nigdy nie brakło , w tym dzbanie jest cierpienie którego doznałeś i mądrość którą posiadłeś , w tym dzbanie są wszystkie cechy którymi się wsławiasz wszem i wobec wszystkich , ten dzban jest też wypełniony wodą ze źródełka, które tryska z korzeni krzewu porosłego w oazie po drugiej stronie muru , ten dzban niesie ze sobą tajemnicę życia , weź go i raz dziennie przez trzydzieści dni polewaj ziarno dębu, które ci tu kładę a przekonamy się co od losu dostaniesz a to będzie to czego Ci w życiu brakuje ......
wypowiedziawszy to starzec oddalił się pozostawiając wszystkich słuchających z szeroko otwartymi oczyma i w milczeniu . Nikt nie wiedział co się wydarzyło i wydarzy dalej . Każdy był ciekaw cóż to takiego się zdarzy za te trzydzieści dni ...Ciekaw był tez Azil, tak więc wziął dzban i polał pierwszy raz ziarno ....
cdn
niedziela, 5 września 2010
...cd
Ucztę postanowił Azil umieścić pośrodku swojego pałacu , pod dachem nieba . Ze czterech stron otaczały dziedziniec ściany z dziwnego kamienia , białego jak śnieg . którego nikt tam nigdy nie widział i o zapachu soli której było wkoło pod dostatkiem . Ściany były pokryte płaskorzeźbami przedstawiającymi polowania , zabawę czy uprawę roli , wejścia do pomieszczeń były podparte podwójnymi kolumnami a na wysokości sufitów , po zewnętrznej stronie ściany przebiegał pas wzorów prze śmiałych i różnych , gdzie żadna figura się nie powtarzała i była z robiona z trzech różnokolorowych kamieni . Jako światło używano rzeźb z drzewa dwustuletniego . Umieszczono je w dziesięciu różnych punktach dziedzińca w kształcie pochylonej dłoni do środka placu trzymającej pochodnię . Całość wieńczyła przepiękna fontanna usytuowana w najbardziej eksponowany miejscu wkoło porośnięta niskim bluszczem na wzór dywanu a przedstawiająca konia w galopie spod którego kopyt rozbryzgiwała się woda nadając powietrzu wilgotny orzeźwiający posmak . A koń był niesamowity i jakby zaczarowany , z każdej strony przechodząc mienił się inną barwą zawsze odprowadzając wzrokiem swojego obserwatora , grzywa jak i ogon sprawiały wrażenie jakby się poruszały i wszystko było tak przepięknie wkomponowane, że rozejrzawszy się dookoła , na wszystkie płaskorzeźby , na fontannę , zamykając oczy można było usłyszeć zgiełk zabawy , poczuć zmęczenia rolnika i trud myśliwego a wszystko to dopełniał tętent konia dobiegający z oddali .
Przybyszom na sam widok miejsca wieczerzy brakowało tchu w piersiach. Jeden ze wschodnich Panów określił ten dziedziniec mianem pokoju bogów a drugi zakrzyknął ucztą dla oczu , bo jak świat wielki nigdzie nie było bardziej dostojnego miejsca i odpowiedniego na spotkanie wszystkich możnych tego świata .
A możni Władcy zgodnie z zapowiedzią przybyli z niespodzianką i magicznymi prezentami , jedni by się pochwalić , inni by podarować je Azilowi w podzięce za gościnę .
Były to tafle diamentowe w których świat był inny , były to skrzynie bez dna gdzie echo nie miało końca , były figurki złote , które same mówiły i zwierzęta przedziwne , przerażające , które pokorne jak baranki były .
Na koniec pokazów , gdy władcy swoimi podarkami się chełpili , wstał z miejsca starzec , wziął do rąk dzban z którym się nie rozstawał i podszedł przed oblicze Azila .
Skłoniwszy się nisko rzekł :
Panie i Władco , stwórco krainy dobra i prawa , nie masz jak mniemam wrogów na tej ziemi bo wróg by tu się nie zjawił a są wszyscy wielcy tego świata , Mniemam też, że nic Ci nie brakuje i skąpy nie jesteś bo swoją wczorajszą wieczerzę spędziłeś ze służkami pomagając im w pracy . Nie masz wrogów , nic ci nie brakuje , jesteś wesoły i lubiany ale czy jesteś szczęśliwy ? Czy masz wszystko ? Czy daje Ci satysfakcję ten żywot ? Nikt tego nie może wiedzieć gdy czas jego jeszcze nie dobiegł końca a ja sprawię że Ty się tego dowiesz bo jestem starcem jak o mnie mawiają starszym niż czas na świecie i zbiorę cię na kres twojej drogi byś poznał smak końca i początku wszystkiego byś mógł obejrzeć swoje życie z boku .
Zanim ktokolwiek nad tymi słowy się zastanowił , cały świat począł wirować . Starzec rozłożył ręce na boki i jednym skinieniem posłał wszystkich w objęcia snu. Sam stanął przy Azilu , objął go i wir który ich otaczał poniósł skrawek ziemi na której stali wysoko ku górze . Tam zamarli w bezruchu a Azil ali Ahsan zobaczył całe swoje życie , jak był dzieckiem w kołysce , gdy jego ojciec na wojnę wyruszał , płacz matki po śmierci męża , przyjaciół którzy nigdy mu dobrze nie życzyli , ziemie napadane przez wrogów których bronił , widział krew która się lała i zobaczył coś jeszcze – małe ziarnko które zasychało na ognistym słońcu , był wówczas małym chłopcem , podniósł je i pobiegł najdalej jak mógł po czym je zakopał i przez kilka lat je podlewał. Widział jak śmieli się z jego trudu rówieśnicy i dorośli tylko on sam był smutny bo matka zakazała mu tam więcej chodzić i poleciła postawić ogromny mur by mu to uniemożliwić . Tymczasem mijały lata , po drugiej stronie za murem wkradała się pustynia i tylko miejsce gdzie był posadzony krzaczek zieleniło się na wszystkie możliwe sposoby , rosły tam palmy , odpoczywały zwierzęta i woda tryskała tak świeża jak nigdzie na świecie . Teraz małe ziarenko uratowane przez Azila stworzyło najwspanialszą oazę po tamtej stronie muru i jedyną nadzieję dla wędrownych i gdy tak obserwował nieświadome dzieło swojego życia Azil ujrzał starca na koniu , właśnie tego który teraz stał obok niego wysoko w górze . Prawie spadał ze zdobionego perłami siodła a koń dzielnie zmierzał ku źródełku , tuż przy nim padł na ziemię mocząc łeb w tafli wody , starzec spadając z konia oprzytomniał i na kolanach podciągnął się by zmoczyć zaschłe usta. Tak niewiele brakowało by zginęli...
Po tym co zobaczył , Azil już nie wiedział kim jest Starzec , kim on jest i co ma o tym myśleć , milion myśli kłębiło mu się w głowie ale żadnego logicznego wyjaśnienia nie miał.
cdn
Przybyszom na sam widok miejsca wieczerzy brakowało tchu w piersiach. Jeden ze wschodnich Panów określił ten dziedziniec mianem pokoju bogów a drugi zakrzyknął ucztą dla oczu , bo jak świat wielki nigdzie nie było bardziej dostojnego miejsca i odpowiedniego na spotkanie wszystkich możnych tego świata .
A możni Władcy zgodnie z zapowiedzią przybyli z niespodzianką i magicznymi prezentami , jedni by się pochwalić , inni by podarować je Azilowi w podzięce za gościnę .
Były to tafle diamentowe w których świat był inny , były to skrzynie bez dna gdzie echo nie miało końca , były figurki złote , które same mówiły i zwierzęta przedziwne , przerażające , które pokorne jak baranki były .
Na koniec pokazów , gdy władcy swoimi podarkami się chełpili , wstał z miejsca starzec , wziął do rąk dzban z którym się nie rozstawał i podszedł przed oblicze Azila .
Skłoniwszy się nisko rzekł :
Panie i Władco , stwórco krainy dobra i prawa , nie masz jak mniemam wrogów na tej ziemi bo wróg by tu się nie zjawił a są wszyscy wielcy tego świata , Mniemam też, że nic Ci nie brakuje i skąpy nie jesteś bo swoją wczorajszą wieczerzę spędziłeś ze służkami pomagając im w pracy . Nie masz wrogów , nic ci nie brakuje , jesteś wesoły i lubiany ale czy jesteś szczęśliwy ? Czy masz wszystko ? Czy daje Ci satysfakcję ten żywot ? Nikt tego nie może wiedzieć gdy czas jego jeszcze nie dobiegł końca a ja sprawię że Ty się tego dowiesz bo jestem starcem jak o mnie mawiają starszym niż czas na świecie i zbiorę cię na kres twojej drogi byś poznał smak końca i początku wszystkiego byś mógł obejrzeć swoje życie z boku .
Zanim ktokolwiek nad tymi słowy się zastanowił , cały świat począł wirować . Starzec rozłożył ręce na boki i jednym skinieniem posłał wszystkich w objęcia snu. Sam stanął przy Azilu , objął go i wir który ich otaczał poniósł skrawek ziemi na której stali wysoko ku górze . Tam zamarli w bezruchu a Azil ali Ahsan zobaczył całe swoje życie , jak był dzieckiem w kołysce , gdy jego ojciec na wojnę wyruszał , płacz matki po śmierci męża , przyjaciół którzy nigdy mu dobrze nie życzyli , ziemie napadane przez wrogów których bronił , widział krew która się lała i zobaczył coś jeszcze – małe ziarnko które zasychało na ognistym słońcu , był wówczas małym chłopcem , podniósł je i pobiegł najdalej jak mógł po czym je zakopał i przez kilka lat je podlewał. Widział jak śmieli się z jego trudu rówieśnicy i dorośli tylko on sam był smutny bo matka zakazała mu tam więcej chodzić i poleciła postawić ogromny mur by mu to uniemożliwić . Tymczasem mijały lata , po drugiej stronie za murem wkradała się pustynia i tylko miejsce gdzie był posadzony krzaczek zieleniło się na wszystkie możliwe sposoby , rosły tam palmy , odpoczywały zwierzęta i woda tryskała tak świeża jak nigdzie na świecie . Teraz małe ziarenko uratowane przez Azila stworzyło najwspanialszą oazę po tamtej stronie muru i jedyną nadzieję dla wędrownych i gdy tak obserwował nieświadome dzieło swojego życia Azil ujrzał starca na koniu , właśnie tego który teraz stał obok niego wysoko w górze . Prawie spadał ze zdobionego perłami siodła a koń dzielnie zmierzał ku źródełku , tuż przy nim padł na ziemię mocząc łeb w tafli wody , starzec spadając z konia oprzytomniał i na kolanach podciągnął się by zmoczyć zaschłe usta. Tak niewiele brakowało by zginęli...
Po tym co zobaczył , Azil już nie wiedział kim jest Starzec , kim on jest i co ma o tym myśleć , milion myśli kłębiło mu się w głowie ale żadnego logicznego wyjaśnienia nie miał.
cdn
czwartek, 2 września 2010
...cd
Twarz człowieka stojącego przed tak Wielkim Panem nie wyrażała żadnych uczuć , długa posiwiała broda wplątywała się we włosy równie siwe opadające za ramiona , oczy niczym nie zrażone patrzyły przed siebie jak by nie widząc nikogo i niczego , szata była schludna ale nie uboga , czysta ...emanowało od niej świeżością tą którą pachną ubrania nigdy nie noszone.
Nikt nie widział oznak zmęczenia , nikt nie zauważył żadnych oznak lub jakiekolwiek wskazówki , która to by chociaż w jakimś stopniu odkryła tajemnicę Starca . Stał on tak w bramie ze swoim nie za dużym dzbanem w dłoni i czekał , czekał na Azila .
Kim jesteś Panie – Azil ze stoicką powagą i szacunkiem zwrócił się do przybysz – czyż bym zaprosił i nie zapamiętał ? Gdzie Twa świta , orszak , czy coś się po drodze wydarzyło ? - ostatnia część pytania była tą która wydała się Azilowi najbardziej prawdopodobna odpowiedzią na jego pytanie gdyż musiało się coś stać bo jak ów Starzec mógł samotnie przebrnąć taką drogę . Zbliżył się do niego , podając mu dłoń spojrzał głęboko w oczy i się przeraził bo nic w nich nie było , nie było życia , iskry , radości czy cierpienia , były puste....Starzec wyciągnął dłoń odsłaniając drugą , wewnętrzną część szaty z której to rozbłysło się światło od nici złotych i zacisków diamentowych tak pięknych , że wszyscy dookoła aż westchnęli z zachwytu.
Po krótkim milczeniu rzekł jak by nie swoim głosem – znasz mnie Azilu lecz nie z imienia . Jestem tym czym inni nie mogą być bo świat w mej osobie nie potrzebuje równowagi jak i przeciwwagi . Jestem na twoje zaproszenie chociaż nie byłem adresatem lecz śmiem przypuszczać że takowym nie muszę być aby móc zjeść wieczerze u boku tego co mu dane jest być wielkim i z wielkimi przebywać.
Zdziwiony Azil nie dal tego po sobie poznać zachowując` kamienną twarz wskazał drogę nieznanemu człowiekowi i polecił ludziom godnie się nim zająć a sam upewniwszy się że już nikt nie czeka u bram udał się oceniać przygotowania do uczty .
Kim jest ów człowiek , co go tu sprowadza , jakie ma zamiary , czy to morze jeden z magów złej magii albo zapomniany szaman ....tysiące myśli wiło się w głowie Azila na temat ostatniego gościa ale starał się już nie trapić bo obowiązków miał moc dzisiejszego dnia .
Wieczorem , za nim ostatni promień słońca zatonął w piasku pustyni zadęły trąby z drzewa bambusowego obwieszczające czas na wieczorny posiłek .
cdn...
Nikt nie widział oznak zmęczenia , nikt nie zauważył żadnych oznak lub jakiekolwiek wskazówki , która to by chociaż w jakimś stopniu odkryła tajemnicę Starca . Stał on tak w bramie ze swoim nie za dużym dzbanem w dłoni i czekał , czekał na Azila .
Kim jesteś Panie – Azil ze stoicką powagą i szacunkiem zwrócił się do przybysz – czyż bym zaprosił i nie zapamiętał ? Gdzie Twa świta , orszak , czy coś się po drodze wydarzyło ? - ostatnia część pytania była tą która wydała się Azilowi najbardziej prawdopodobna odpowiedzią na jego pytanie gdyż musiało się coś stać bo jak ów Starzec mógł samotnie przebrnąć taką drogę . Zbliżył się do niego , podając mu dłoń spojrzał głęboko w oczy i się przeraził bo nic w nich nie było , nie było życia , iskry , radości czy cierpienia , były puste....Starzec wyciągnął dłoń odsłaniając drugą , wewnętrzną część szaty z której to rozbłysło się światło od nici złotych i zacisków diamentowych tak pięknych , że wszyscy dookoła aż westchnęli z zachwytu.
Po krótkim milczeniu rzekł jak by nie swoim głosem – znasz mnie Azilu lecz nie z imienia . Jestem tym czym inni nie mogą być bo świat w mej osobie nie potrzebuje równowagi jak i przeciwwagi . Jestem na twoje zaproszenie chociaż nie byłem adresatem lecz śmiem przypuszczać że takowym nie muszę być aby móc zjeść wieczerze u boku tego co mu dane jest być wielkim i z wielkimi przebywać.
Zdziwiony Azil nie dal tego po sobie poznać zachowując` kamienną twarz wskazał drogę nieznanemu człowiekowi i polecił ludziom godnie się nim zająć a sam upewniwszy się że już nikt nie czeka u bram udał się oceniać przygotowania do uczty .
Kim jest ów człowiek , co go tu sprowadza , jakie ma zamiary , czy to morze jeden z magów złej magii albo zapomniany szaman ....tysiące myśli wiło się w głowie Azila na temat ostatniego gościa ale starał się już nie trapić bo obowiązków miał moc dzisiejszego dnia .
Wieczorem , za nim ostatni promień słońca zatonął w piasku pustyni zadęły trąby z drzewa bambusowego obwieszczające czas na wieczorny posiłek .
cdn...
Rozdział I
Masz w ręku historię prostą i bez zakończenia a tylko dlatego bo ta rzeczywistość trwa tworząc nowe przygody, opowieści i dzieje... Wszystko zaczęło się kilka tysięcy lat przed naszą erą. Wówczas Pan wezwał do siebie sługę i zakrzyknął:
- Zrobimy wystawną wieczerzę, zaprosimy znamienitych gości, ugościmy ich jadłem i trunkiem, zabawimy wszelakimi uciechami życia ziemskiego i nie tylko. Stworzymy raj nad raje. - Sporządzoną listę gości wręczył słudze i nakazując dostarczyć zaproszenia do wszystkich rzekł :
- Tym co ów zaproszenie przyjmą i potwierdzą, powiedz, że ogłaszam zawody na coś niesamowitego, na coś czego nikt nie widział i o czym nie słyszał, ogłaszam konkurs na rzeczy magiczne i wszyscy pospołu wybierać będziemy.... - Wypowiadając ostatnie słowa zniknął za rogiem dróżki prowadzącej do ogrodu. A był to zacny Pan. Pan miłujący sobie harmonię i porządek, na zwadę odpowiadał uśmiechem a na cierpienia zadane ludowi przez wroga mieczem. Był dobry lecz stanowczy, poddani bali się go bo nie wierzyli by mógł być tylko człowiekiem ich Pan tak wspaniały i wszystkowiedzący , wszelacy znawcy kultury ARDEŃSKIEJ do dziś dnia nie mogą stwierdzić ze stanowczością kim był Azil ali Ahsan z Ardenii, kraju otoczonego dwiema rzekami - na wschód UFATER a na zachód RETAFU. Z południa rozciągał się wspaniały łańcuch najpierw gór wysokich ZACHALI, które to nie jednego pozbawiły odwagi a nawet życia , po czym zamieniały się w miękkie pagórki porosłe lasami i pełne zwierzyny niczym raj nad raje by stać się nie przebytą puszczą. Z północy zaś zieleń znikała w bieli piasku i tylko mocny człowiek mógł zapuścić się tam i wrócić, tak straszna i wroga była pustynia . Gdyby tego było mało za nią wiła się niczym w konwulsjach tafla nieskończenie dalekiej wody, wiecznie spienionej i złej bez drobiny słońca i błękitu nad sobą - ale to widzieli nieliczni a mówią, że żyw powrócił stamtąd tylko nasz Pan Azil i wówczas poznając gorycz świata postanowił przybrać drugie imię by zrównoważyć dobro ze złem i od tej pory nazywa się Azil ali Ahsan .
Nadchodził czas, w którym to zacni goście poczęli zjeżdżać na zaproszenie Wielkiego Azila. Nie byli to zwykli sąsiedzi postronnych krain ale władcy świata całego . Pośród karawan i orszaków można było zauważyć i złego władcę , który zamęczał tragarzy drogą , a i takiego władcę co sam spragnionym podawał wodę z sokami kaktusów zmieszaną by za szybko z ciała nie odpłynęła i pragnienie łatwiej gasiła . Były tam przedziwne powozy ciągnięte przez woły jak i słonie z dalekiego wschodu oraz dzikie konie bez grzyw i podwiązanymi ogonami , byli goście z kraju wiecznie mokrego jak i suchego i stamtąd co dzień trwa miesiące a zima wieczna jest ...Kolorowe orszaki przebijały się przez radośnie witających ich Ardeńczyków na malowniczych ulicach Ardeni , miasta które na czas uczty zamieniło się w wyłożone suknami o milionach barw, środkiem świata ówczesnego , przepełnionego szczęściem , radością , przyjaźnią i życzliwością .
Goście przez kilka dni zajmowali wcześniej przygotowane noclegi . Każdy mógł tylko podziwiać staranność nawet o najmniejszy detal tak , by nic nikomu nie zabrakło . Każdy po przekroczeniu bram Ardeni był witany z osobna przez Pana tych ziem z należytym mu szacunkiem i wiwatem jak przystało na władcę.
Gdy już wszyscy magowie, królowie , cesarze stawili się ,w bramie staną człek sędziwy , bez orszaku , bez konia , z dzbanem tylko w dłoni a że Azil ali Ahsan nie zwykł nikogo odpychać a i ciekaw był świata ruszył w kierunku starca .
CDN...
- Zrobimy wystawną wieczerzę, zaprosimy znamienitych gości, ugościmy ich jadłem i trunkiem, zabawimy wszelakimi uciechami życia ziemskiego i nie tylko. Stworzymy raj nad raje. - Sporządzoną listę gości wręczył słudze i nakazując dostarczyć zaproszenia do wszystkich rzekł :
- Tym co ów zaproszenie przyjmą i potwierdzą, powiedz, że ogłaszam zawody na coś niesamowitego, na coś czego nikt nie widział i o czym nie słyszał, ogłaszam konkurs na rzeczy magiczne i wszyscy pospołu wybierać będziemy.... - Wypowiadając ostatnie słowa zniknął za rogiem dróżki prowadzącej do ogrodu. A był to zacny Pan. Pan miłujący sobie harmonię i porządek, na zwadę odpowiadał uśmiechem a na cierpienia zadane ludowi przez wroga mieczem. Był dobry lecz stanowczy, poddani bali się go bo nie wierzyli by mógł być tylko człowiekiem ich Pan tak wspaniały i wszystkowiedzący , wszelacy znawcy kultury ARDEŃSKIEJ do dziś dnia nie mogą stwierdzić ze stanowczością kim był Azil ali Ahsan z Ardenii, kraju otoczonego dwiema rzekami - na wschód UFATER a na zachód RETAFU. Z południa rozciągał się wspaniały łańcuch najpierw gór wysokich ZACHALI, które to nie jednego pozbawiły odwagi a nawet życia , po czym zamieniały się w miękkie pagórki porosłe lasami i pełne zwierzyny niczym raj nad raje by stać się nie przebytą puszczą. Z północy zaś zieleń znikała w bieli piasku i tylko mocny człowiek mógł zapuścić się tam i wrócić, tak straszna i wroga była pustynia . Gdyby tego było mało za nią wiła się niczym w konwulsjach tafla nieskończenie dalekiej wody, wiecznie spienionej i złej bez drobiny słońca i błękitu nad sobą - ale to widzieli nieliczni a mówią, że żyw powrócił stamtąd tylko nasz Pan Azil i wówczas poznając gorycz świata postanowił przybrać drugie imię by zrównoważyć dobro ze złem i od tej pory nazywa się Azil ali Ahsan .
Nadchodził czas, w którym to zacni goście poczęli zjeżdżać na zaproszenie Wielkiego Azila. Nie byli to zwykli sąsiedzi postronnych krain ale władcy świata całego . Pośród karawan i orszaków można było zauważyć i złego władcę , który zamęczał tragarzy drogą , a i takiego władcę co sam spragnionym podawał wodę z sokami kaktusów zmieszaną by za szybko z ciała nie odpłynęła i pragnienie łatwiej gasiła . Były tam przedziwne powozy ciągnięte przez woły jak i słonie z dalekiego wschodu oraz dzikie konie bez grzyw i podwiązanymi ogonami , byli goście z kraju wiecznie mokrego jak i suchego i stamtąd co dzień trwa miesiące a zima wieczna jest ...Kolorowe orszaki przebijały się przez radośnie witających ich Ardeńczyków na malowniczych ulicach Ardeni , miasta które na czas uczty zamieniło się w wyłożone suknami o milionach barw, środkiem świata ówczesnego , przepełnionego szczęściem , radością , przyjaźnią i życzliwością .
Goście przez kilka dni zajmowali wcześniej przygotowane noclegi . Każdy mógł tylko podziwiać staranność nawet o najmniejszy detal tak , by nic nikomu nie zabrakło . Każdy po przekroczeniu bram Ardeni był witany z osobna przez Pana tych ziem z należytym mu szacunkiem i wiwatem jak przystało na władcę.
Gdy już wszyscy magowie, królowie , cesarze stawili się ,w bramie staną człek sędziwy , bez orszaku , bez konia , z dzbanem tylko w dłoni a że Azil ali Ahsan nie zwykł nikogo odpychać a i ciekaw był świata ruszył w kierunku starca .
CDN...
czwartek, 19 sierpnia 2010
kalejdoskop żółwi
Spacerowałem po ogrodzie , właśnie mijałem rozkwitające jabłonie. Ciepły wiosenny wieczór. W oddali powoli cieniem się kładł las z którego dochodziły leniwe odgłosy ptaków. Ogród był cudowny . Na długim pasie ziemi zdawał się być niczym szlaczkiem na kartce papieru oddzielającym dwa różne rysunki pól po obu stronach .Świeżo wystrzyżona trawa delikatnie drażniła nozdrza. Po środku ogrodu był staw . Uroku mu dodawał drewniany stylowy mostek przepasający go wpół. Przystanąłem tam na chwile by z góry pooglądać egzotyczne ryby jak przemykają tuż pod taflą wody nużąc się w odbiciu ostatnich promieni słońca . Na końcu mostku , już na drugim brzegu wylegiwały się małe żółwie. Prześliczny widok . Ich skorupki były bajkowe. Niczym jak u kameleonów . ich wzory zmieniały się jak w kalejdoskopie. Nagle patrząc z góry widząc cztery skorupki , widzę cztery kwiaty a za chwilę z tych czterech robi się jeden duży , jak by te skorupki łączyły się by znowu rozpaść się na kilka różnych wzorów. Widok jak w kalejdoskopie i te kolory…równie dynamicznie zmieniające się co ich kształty, raczej pastelowe ale wyraźne…Usłyszałem jak ktoś mnie woła . Nie mogłem zrozumieć o co chodzi ale nie było to nic miłego . Odkrzykując na każde zawołanie skierowałem się do domu. Wołanie mimo moich informacji że już wracam nie ustępowało. Wracałem w miarę żywym krokiem . Przed domem ostatnie promyki słońca odbiły się od szklanej ściany i zniknęły jak by przez nią pochłonięte. Taras cichutko zaskrzypiał pod moimi stopami. Przesunąłem drzwi i wszedłem do salonu. Nadal nie mogłem się przyzwyczaić , mimo tylu już lat , do zapachu drewna i widoku wszędobylnego kamienia. Obszerny salon zdawał się jeszcze większy właśnie o zmierzchu , szklane ściany nadawały mu tajemniczości a pogłębiał ją ogień leniwie tańczący w otwartym kominku . Idąc wzdłuż kamiennej ściany zapaliłem światło by rozwiać półmrok. Kinkiety w kształcie pochodni w jednej chwili przeniosły mnie do jaskini. Tak wyglądał korytarz…lub prawie tak. Kamień i drewno , rzeźby , wykończenia stylowe…Można by rzec zimno ale to też było takie przytulne. Nadawało uczucia bezpieczeństwa. Mijałem powoli drzwi do poszczególnych pokoi albo i komnat , sypialnia , gabinet , biblioteczka , pokój gościnny , dziecięcy…Kierowałem się do dużej łazienki połączonej z sałną na drugim końcu parterowego domku. Dochodząc , widziałem już rękę wysuniętą z łazienki i pytanie czemu ten ręcznik jest brudny ? Tłumaczenia że kapałem Baki na niewiele się zdały. Pies tak nie brudzi podobno. Podszedłem do drzwi łazienkowych . Wyraz twarzy nadal jej się nie zmieniał . Szybkimi ruchami wycierała swoje długie włosy po swierzo zażytej kąpieli i krzyczała że jestem „flej” bo nie wiem gdzie jest pralka i że psa się kąpie na dworze a nie w domu . Jak zwykle Aneta musiała mnieć rację bo i tym razem miała tylko po co te krzyki pomyślałem …uff , zadzwonił telefon . Jak się cieszę że to mi się tylko śniło….
środa, 28 lipca 2010
II Mistrzostwa Polski Koni Arabskich



Zdjęcia zostały zrobione przez Panią Ewę Imielską.
Składam serdeczne podziękowania w swoim a także w imieniu Hetmana za pracę jaką Pani trener Danuta wykonała z Dejanirą a także za wynik jaki z nią osiągnęła.
Dejanira spisała się nad wyraz dobrze.
Pod Danutą Konończuk zajęła 5 miejsce w konkursie "ujeżdżenie (klasa A)" oraz drugie miejsce w "Western Pleasure (klasa C)" i drugie miejsce w "Native Costume (klasa E)" Srebrny medal w tej konkurencji jest super osiągnięciem biorąc pod uwagę czas przygotowań. Konkurencja była duża. Startowała sama śmietanka koni arabskich z Janowa ( El Azam , Album ,Saracen czy choćby Prado z którym Dejanira podzieliła podjum )jak i hodowli prywatnych. Warto też zauważyć że z roku na rok te dyscypliny są coraz lepiej obsadzone. Szkoda że Ensenator był wówczas zajęty wyścigami . Z jego ruchem i elegancją pewnie mówilibyśmy teraz że znalazł się ogier co utarł noska Janowskim koniom ale piąte miejsce w Derby w tak zacnej stawce ,która była stworzona przede wszystkim do wyścigów a nie jak nasz chłopak do pokazów , robi wrażenie.
Muszę przyznać że pierwszy raz byłem na takich zawodach i tak cichutko wspomnę że też brałem w nich udział w stroju Hetmana ( dzięki szefie za wypożyczenie ).
Wrażenie niesamowite, organizacja jaką muszą dysponować zawodnicy by zdążyć z jednego konkursu na drugi to po prostu majstersztyk. Jeszcze ten upał... Atmosfera raczej nie do opowiedzenia bo to trzeba poczuć.
Udało mi się ,jak na nowicjusza ,zając miejsce w dziesiątce najlepszych koni a i wywalczyć nagrodę za najlepszy strój pokazu :)
środa, 5 maja 2010
wtorek, 4 maja 2010
teren
Foto jest super. Zieleń w oddali wygląda jak potężny las , starodrzew. Muuuu.....i odkryłem z Asiokem nowy szlak w puszczy. takich górek i podjazdów mogą wszyscy tylko zazdrościć. Ghazuzia spisała się nad wyraz cudnie w pierwszym wypadzie ze swoim chłopakiem . deksiu też był dżentelmenem i nie myślał tylko o .... . No wiecie , to nie znaczy że laska go nie kręci :).
sobota, 1 maja 2010
dwie dusze...
- cześć koniku, gotowy na wycieczkę ?
Była piękna pogoda po ulewnym dniu poprzedzającym czwartek. Deksio jak zwykle nie miał nic przeciwko spacerkowi do puszczy więc szybko założyłem sprzęt by się chłopak nie niecierpliwił i w drogę.
Po raz kolejny w terenie . Ostatnio by dostać się do leśniczówki jechaliśmy prawie dwa kilometry asfaltem . Nic przyjemnego . Z roku na rok większy ruch , tak więc tym razem postanowiłem pojechać starym szlakiem który przemierzaliśmy w ubiegłym roku.
Było sympatycznie . Ptaki śpiewały zalotnie , bez uderzał mocnym zapachem w nozdrza a Deksio niczym radosny źrebaczek kłusował naprzeciw przygodzie. I ta była już nie unikniona.
Wjechaliśmy na prawidłowy szlak . Droga miała około dwóch kilometrów przez prerie puszczańskie , przecinała kępe lasu sosnowego i wpadała wprost w gąszcz starodrzewja.
Pierwsze dziwne przeczucia zagościły w mojej głowie przed malutkim strumyczkiem na którym był umiejscowiony lichy mostek. Chłopak jakby się zawahał by po nim przejść. Ta sytuacja tak mnie zajęła że nie zwróciłem uwagi co jest za nim. Udało się . dzielny Deksio w trybie dosyć ekspresowym pokonał mostek …i stało się. Droga bez powrotu. Licha przeprawa zapadła się za nami. Zdębiałem a rumak tylko sapnął jak by chciał powiedzieć „ a nie mówiłem …”
- nie przejmuj się kochany , i tak tędy nie mieliśmy wracać a za laskiem jest kolejna kładka i tam już prosto do leśniczówki.
Po tych słowach ruszyliśmy na przód. Pokonawszy około pięćdziesiąt metrów droga łamała się w delikatny łuk a wyjeżdżając na prosto poza krzaczory rozległ się cudowny lecz na to chwilę nie ciekawy widok. W miejscu gdzie wcześniej były ubite ślady od kół samochodów czy też wozów pozostały dwa leje wypełnione wodą a dookoła zieleń tak intensywna i piękna że aż dech w piersi zapierało . Miejsca te były często odwiedzane przez dziki. Wszystko jak okiem nie sięgnąć zryte a z pod kęp trawy wglądała czarna jak węgiel ziemia. Pachniało wilgocią. Jakieś dwieście metrów dalej widniał las sosnowy . Wyglądał jak wyspa w terenie nie skażonym nawet choćby jednym drutem elektrycznym czy telefonicznym. Wiatr delikatnie muska policzki i rozczesuje grzywę Deksiowi. Stanęliśmy.
- Co jest malutki, co się dzieje ?
Deksio był podenerwowany. Jednak nie wyłamywał się . W takich sytuacjach widać ile pracy w trening włożyła Pani Danuta. Maluch był bardzo posłuszny i mimo złych przeczuć szedł dalej. Tak jak chciałem. Po trzydziestu metrach stało się już jasne że mamy problem. Okazało się że droga zamieniła się w część torfowiska a wczorajsza ulewa z niego zrobiła bagienko. Było coraz ciężej. Pęciny ginęły w grząskim gruncie a z każdym kolejnym krokiem zapadały się coraz bardziej. Słychać było jak bagno zasysa nogi Deksia a on dzielnie z tym walczy. Poczułem się jak w potrzasku. Za nami nie ma mostka a przed nami jeszcze sto metrów do lasu sosnowego gdzie będzie już twardo ale czy my tam dotrzemy….
- Dalej kochanie , dalej – wołałem trochę ze strachu a trochę by dodać mu otuchy – dalej chłopaku , walcz …
Nie musiałem tego powtarzać bo maluch wiedział że teraz już wszystko od niego zależy , zapadał się coraz więcej ale i coraz szybciej przebierał nóżkami by jak naj krudzej mnieć kontakt z grzęzawiskiem .
Udało się . Dotarliśmy do twardego gruntu. Do otuliny lasu.
- Brawo skarbie , jesteś dzielny – Deksio spisał się ponad miarę . Na brzegu torfowiska parsknął z ulgą i wymownie spojrzał na mnie jak by chciał zapytać czy to już koniec tego błota. Miał ciężki oddech ale i z jakby lekkością szedł już dalej po piachu. Kierowaliśmy się na drugi mostek by tam przeprawić się dalej w kierunku już normalnej szutrowej drogi. Mimo pięknego dnia czuliśmy że nad nami nadal się zbierają ciemne chmury. Po dotarciu do strumyka okazało się że to nie koniec przygody . Mostek zniknął. Pozostały tylko żerdzie wspierające.
- i co teraz chłopie – tylko parsknął , tyle miał do powiedzenia a ja zrozumiałem że skoro wkręciłem nas w tą kabałę to teraz musze nas z tond wydostać. Ale jak ? Milion myśli wije się w głowie ale nie mogę panikować by Deksio tego nie wyczuł. Uratował nas już raz i tak samo jak ja mogę polegać ja jego dzielności i oddaniu tak on powinien mieć we mnie oparcie i wiedzieć że nie pozwolę na to aby mu się stała jaka kolwiek krzywda. Przez myśl mi nawet przebiegła wizja jak to grzęzawisko nas wciąga. Fujjjj.
- nie ma czarnych myśli , pojedziemy wzdłuż brzegu lasu i na pewno znajdziemy jakąś inną drogę a tędy już nie wracamy, nie będę cie męczył – to była jedyna słuszna decyzja. Czas poszukać wyjścia z sytuacji.
Lasek nie był duży ale też by przejechać jedną jego ścianę musieliśmy poświęcić około dziesięciu minut klucząc między drzewami. Dotarliśmy do zwalonych drzew , porośniętych mchem i wszelakimi pasożytniczymi roślinkami . Pozostałoś po huraganie z przed dwóch lat. Dziewicze miejsce i ciche. Za ciche . Ptaki już nie śpiewały. Deksio badawczo rozglądał się to na lewo to na prawo. Czułem że te dziwne kształty zwalonych drzew przerażają go ale tym razem to on mi zaufał i szedł naprzód. Trafiliśmy znowu na malutki strumyczek ale tym razem nawet zbytnio nie musiałem prosić by konik go pokonał. Przeskoczył jednym susem ale na drugiej stronie okazało się że znowu zaczęliśmy się zapadać . Ta cisza dookoła, gęste zarośla i tylko nasze myśli , oddechy . Szybka decyzja . Zmiana kierunku. Tu nie znajdziemy drogi bezpiecznej. Skierowaliśmy się na drugą ścianę lasu. Znowu twardy i miły grunt. W szybkim tempie dostaliśmy się na skraj lasu.
Zamarliśmy . Widok jak z bajki lub powieści Sienkiewiczowskich. Jak okiem nie sięgnąć otwarta , niczym nie skażona przestrzeń. Tylko to też nie dla nas . Pierwsze trzysta metrów od lasu to same trzciny a to oznacza że bagno.
- cholera jasna – zakląłem w duchu. Już było jasne że las sosnowy to wyspa po środku bagna.
- Deksio, idziemy dalej , musi być jakieś inne wyjście . Nie bój się kochanie . Damy radę .
Chyba raczej to ja się bałem o nas i bardziej pocieszałem siebie niż jego.
Urwałem kawałek gałązki by mieć dodatkową pomoc w postaci palcata gdy nam przyjdzie pokonywać trudne przeszkody . Chłopak już wiedział że coś jest nie tak ale dzielność jego serducha była taka wielka że czułem iż sobie poradzimy. Jadąc z powrotem do nieszczęsnego torfowiska spostrzegłem trop albo jak kto woli ślady sarny lub kozła .
- kurcze , skoro one tędy chodzą to może to też jest przeprawa na drugą stronę bagna – szybka łydka i odważnie ruszyliśmy ścieżką wskazaną przez ślad. Ponad metrowe trzciny nie wróżyły nic dobrego . Ale nie było jeszcze na tyle grząsko by zawracać . Zdecydowanie ale i z wielką ostrożnością szliśmy dalej. Miałem tylko nadzieje że w tym miejscu gdzie dotrzemy do strumyka będzie możliwość przeprawy na drugą stronę. Po chwili trzciny odsłoniły widok znanego już nam grzęzawiska. Ścieżka nadal była w miarę twarda ale już z szerokości jednego metra zwęziła się o połowę . Po obydwu stronach czaiły się bagna . Nawet już nie ma jak zawrócić. Nie pozwoliłem by strach ogarnął moje myśli.
- kłusuj mały – ruszyliśmy już szybciej na przód.
Nic innego nie pozostało jak mieć na dzieje na pozytywne zakończenie wyprawy. Dotarliśmy do strumienia . raczej do wodopoju dzikich zwierząt . Tu już nie było regularnego brzegu tylko rozlewisko. Woda była tak czysta że bez problemu można było ocenić głębokość. Było dosyć płytko. Na drugiej stronie jednak grunt nie wyglądał zbyt fajnie . Mocno zielone kępy z grudami czarnej ziemi zwiastowały dalszą część torfowiska. Nie możemy zawrócić bo nie ma miejsca na to a i nie ma do kąt.
- Naprzód Deksio - łydka , palcat i ruszyliśmy. Chłopiec chyba zamknął oczy i jak taran ruszył w wodę a potem na brzeg i dalej i dalej byle do twardego gruntu . Grzęzawisko znowu zaczęło zasysać i bulgotać jak by wabiło nas swoim magicznym głosem , rzuciłem wodze na szyje by koń sam nadawał sobie tępo bo to on teraz po raz kolejny nas ratuje. Zaczynał słabnąc ale się nie poddawał . Po chwili zaczęliśmy słyszeć śpiew ptaków.
- zaraz już będzie dobrze kochany , udało się , jeszcze parę kroków.
Dotarliśmy na twardą ziemię. Zeskoczyłem z grzbietu konia i poluzowałem popręg.
- odpoczniesz chwile mój ty bohaterze.
Należało mu się . Odwróciliśmy się w stronę bagna i jak by nigdy nic znowu świeciło słoneczko , znowu był piękny widok bez skazy i jakiej kolwjek przestrogi dla kolejnych podróżnych . Pułapka z której uszliśmy dzięki dzielności Deksia , znowu wabiła swoim pięknem kolejnych wędrowców…
- wracamy do domu kochany…..
Obaj już mieliśmy dosyć.
Była piękna pogoda po ulewnym dniu poprzedzającym czwartek. Deksio jak zwykle nie miał nic przeciwko spacerkowi do puszczy więc szybko założyłem sprzęt by się chłopak nie niecierpliwił i w drogę.
Po raz kolejny w terenie . Ostatnio by dostać się do leśniczówki jechaliśmy prawie dwa kilometry asfaltem . Nic przyjemnego . Z roku na rok większy ruch , tak więc tym razem postanowiłem pojechać starym szlakiem który przemierzaliśmy w ubiegłym roku.
Było sympatycznie . Ptaki śpiewały zalotnie , bez uderzał mocnym zapachem w nozdrza a Deksio niczym radosny źrebaczek kłusował naprzeciw przygodzie. I ta była już nie unikniona.
Wjechaliśmy na prawidłowy szlak . Droga miała około dwóch kilometrów przez prerie puszczańskie , przecinała kępe lasu sosnowego i wpadała wprost w gąszcz starodrzewja.
Pierwsze dziwne przeczucia zagościły w mojej głowie przed malutkim strumyczkiem na którym był umiejscowiony lichy mostek. Chłopak jakby się zawahał by po nim przejść. Ta sytuacja tak mnie zajęła że nie zwróciłem uwagi co jest za nim. Udało się . dzielny Deksio w trybie dosyć ekspresowym pokonał mostek …i stało się. Droga bez powrotu. Licha przeprawa zapadła się za nami. Zdębiałem a rumak tylko sapnął jak by chciał powiedzieć „ a nie mówiłem …”
- nie przejmuj się kochany , i tak tędy nie mieliśmy wracać a za laskiem jest kolejna kładka i tam już prosto do leśniczówki.
Po tych słowach ruszyliśmy na przód. Pokonawszy około pięćdziesiąt metrów droga łamała się w delikatny łuk a wyjeżdżając na prosto poza krzaczory rozległ się cudowny lecz na to chwilę nie ciekawy widok. W miejscu gdzie wcześniej były ubite ślady od kół samochodów czy też wozów pozostały dwa leje wypełnione wodą a dookoła zieleń tak intensywna i piękna że aż dech w piersi zapierało . Miejsca te były często odwiedzane przez dziki. Wszystko jak okiem nie sięgnąć zryte a z pod kęp trawy wglądała czarna jak węgiel ziemia. Pachniało wilgocią. Jakieś dwieście metrów dalej widniał las sosnowy . Wyglądał jak wyspa w terenie nie skażonym nawet choćby jednym drutem elektrycznym czy telefonicznym. Wiatr delikatnie muska policzki i rozczesuje grzywę Deksiowi. Stanęliśmy.
- Co jest malutki, co się dzieje ?
Deksio był podenerwowany. Jednak nie wyłamywał się . W takich sytuacjach widać ile pracy w trening włożyła Pani Danuta. Maluch był bardzo posłuszny i mimo złych przeczuć szedł dalej. Tak jak chciałem. Po trzydziestu metrach stało się już jasne że mamy problem. Okazało się że droga zamieniła się w część torfowiska a wczorajsza ulewa z niego zrobiła bagienko. Było coraz ciężej. Pęciny ginęły w grząskim gruncie a z każdym kolejnym krokiem zapadały się coraz bardziej. Słychać było jak bagno zasysa nogi Deksia a on dzielnie z tym walczy. Poczułem się jak w potrzasku. Za nami nie ma mostka a przed nami jeszcze sto metrów do lasu sosnowego gdzie będzie już twardo ale czy my tam dotrzemy….
- Dalej kochanie , dalej – wołałem trochę ze strachu a trochę by dodać mu otuchy – dalej chłopaku , walcz …
Nie musiałem tego powtarzać bo maluch wiedział że teraz już wszystko od niego zależy , zapadał się coraz więcej ale i coraz szybciej przebierał nóżkami by jak naj krudzej mnieć kontakt z grzęzawiskiem .
Udało się . Dotarliśmy do twardego gruntu. Do otuliny lasu.
- Brawo skarbie , jesteś dzielny – Deksio spisał się ponad miarę . Na brzegu torfowiska parsknął z ulgą i wymownie spojrzał na mnie jak by chciał zapytać czy to już koniec tego błota. Miał ciężki oddech ale i z jakby lekkością szedł już dalej po piachu. Kierowaliśmy się na drugi mostek by tam przeprawić się dalej w kierunku już normalnej szutrowej drogi. Mimo pięknego dnia czuliśmy że nad nami nadal się zbierają ciemne chmury. Po dotarciu do strumyka okazało się że to nie koniec przygody . Mostek zniknął. Pozostały tylko żerdzie wspierające.
- i co teraz chłopie – tylko parsknął , tyle miał do powiedzenia a ja zrozumiałem że skoro wkręciłem nas w tą kabałę to teraz musze nas z tond wydostać. Ale jak ? Milion myśli wije się w głowie ale nie mogę panikować by Deksio tego nie wyczuł. Uratował nas już raz i tak samo jak ja mogę polegać ja jego dzielności i oddaniu tak on powinien mieć we mnie oparcie i wiedzieć że nie pozwolę na to aby mu się stała jaka kolwiek krzywda. Przez myśl mi nawet przebiegła wizja jak to grzęzawisko nas wciąga. Fujjjj.
- nie ma czarnych myśli , pojedziemy wzdłuż brzegu lasu i na pewno znajdziemy jakąś inną drogę a tędy już nie wracamy, nie będę cie męczył – to była jedyna słuszna decyzja. Czas poszukać wyjścia z sytuacji.
Lasek nie był duży ale też by przejechać jedną jego ścianę musieliśmy poświęcić około dziesięciu minut klucząc między drzewami. Dotarliśmy do zwalonych drzew , porośniętych mchem i wszelakimi pasożytniczymi roślinkami . Pozostałoś po huraganie z przed dwóch lat. Dziewicze miejsce i ciche. Za ciche . Ptaki już nie śpiewały. Deksio badawczo rozglądał się to na lewo to na prawo. Czułem że te dziwne kształty zwalonych drzew przerażają go ale tym razem to on mi zaufał i szedł naprzód. Trafiliśmy znowu na malutki strumyczek ale tym razem nawet zbytnio nie musiałem prosić by konik go pokonał. Przeskoczył jednym susem ale na drugiej stronie okazało się że znowu zaczęliśmy się zapadać . Ta cisza dookoła, gęste zarośla i tylko nasze myśli , oddechy . Szybka decyzja . Zmiana kierunku. Tu nie znajdziemy drogi bezpiecznej. Skierowaliśmy się na drugą ścianę lasu. Znowu twardy i miły grunt. W szybkim tempie dostaliśmy się na skraj lasu.
Zamarliśmy . Widok jak z bajki lub powieści Sienkiewiczowskich. Jak okiem nie sięgnąć otwarta , niczym nie skażona przestrzeń. Tylko to też nie dla nas . Pierwsze trzysta metrów od lasu to same trzciny a to oznacza że bagno.
- cholera jasna – zakląłem w duchu. Już było jasne że las sosnowy to wyspa po środku bagna.
- Deksio, idziemy dalej , musi być jakieś inne wyjście . Nie bój się kochanie . Damy radę .
Chyba raczej to ja się bałem o nas i bardziej pocieszałem siebie niż jego.
Urwałem kawałek gałązki by mieć dodatkową pomoc w postaci palcata gdy nam przyjdzie pokonywać trudne przeszkody . Chłopak już wiedział że coś jest nie tak ale dzielność jego serducha była taka wielka że czułem iż sobie poradzimy. Jadąc z powrotem do nieszczęsnego torfowiska spostrzegłem trop albo jak kto woli ślady sarny lub kozła .
- kurcze , skoro one tędy chodzą to może to też jest przeprawa na drugą stronę bagna – szybka łydka i odważnie ruszyliśmy ścieżką wskazaną przez ślad. Ponad metrowe trzciny nie wróżyły nic dobrego . Ale nie było jeszcze na tyle grząsko by zawracać . Zdecydowanie ale i z wielką ostrożnością szliśmy dalej. Miałem tylko nadzieje że w tym miejscu gdzie dotrzemy do strumyka będzie możliwość przeprawy na drugą stronę. Po chwili trzciny odsłoniły widok znanego już nam grzęzawiska. Ścieżka nadal była w miarę twarda ale już z szerokości jednego metra zwęziła się o połowę . Po obydwu stronach czaiły się bagna . Nawet już nie ma jak zawrócić. Nie pozwoliłem by strach ogarnął moje myśli.
- kłusuj mały – ruszyliśmy już szybciej na przód.
Nic innego nie pozostało jak mieć na dzieje na pozytywne zakończenie wyprawy. Dotarliśmy do strumienia . raczej do wodopoju dzikich zwierząt . Tu już nie było regularnego brzegu tylko rozlewisko. Woda była tak czysta że bez problemu można było ocenić głębokość. Było dosyć płytko. Na drugiej stronie jednak grunt nie wyglądał zbyt fajnie . Mocno zielone kępy z grudami czarnej ziemi zwiastowały dalszą część torfowiska. Nie możemy zawrócić bo nie ma miejsca na to a i nie ma do kąt.
- Naprzód Deksio - łydka , palcat i ruszyliśmy. Chłopiec chyba zamknął oczy i jak taran ruszył w wodę a potem na brzeg i dalej i dalej byle do twardego gruntu . Grzęzawisko znowu zaczęło zasysać i bulgotać jak by wabiło nas swoim magicznym głosem , rzuciłem wodze na szyje by koń sam nadawał sobie tępo bo to on teraz po raz kolejny nas ratuje. Zaczynał słabnąc ale się nie poddawał . Po chwili zaczęliśmy słyszeć śpiew ptaków.
- zaraz już będzie dobrze kochany , udało się , jeszcze parę kroków.
Dotarliśmy na twardą ziemię. Zeskoczyłem z grzbietu konia i poluzowałem popręg.
- odpoczniesz chwile mój ty bohaterze.
Należało mu się . Odwróciliśmy się w stronę bagna i jak by nigdy nic znowu świeciło słoneczko , znowu był piękny widok bez skazy i jakiej kolwjek przestrogi dla kolejnych podróżnych . Pułapka z której uszliśmy dzięki dzielności Deksia , znowu wabiła swoim pięknem kolejnych wędrowców…
- wracamy do domu kochany…..
Obaj już mieliśmy dosyć.
niedziela, 28 marca 2010
piątek, 26 marca 2010
nowiny
witam Was ponownie , jeszcze mogę Wam coś opowiedzieć...dzisiaj było u mnie dużo osób. Mama mówiła mi że zabiorą mnie tam gdzie jest fajnie ale stało się coś innego. Znowu mnie oglądali jak człowiek pomagał mi przy jedzeniu...Jejku , jacy ci ludzie ciekawscy , jak by małego chłopaka nie widzieli ...i co z tego że człowieki pomagają mi jeść i co z tego że nadal nie mogę stać na tylnych nóżkach skoro jestem taki fajowy....okazuje się że jutro jeszcze do Was odezwę i zdam relacje z drugiego mojego dnia...
Dija Udin
Dija Udin
czwartek, 25 marca 2010
taki los
Opowiem Wam historie o trochę dziwnym źrebaku…
Przyszedłem na świat nad ranem , strasznie było zimno ale mama powiedziała bym się nie przejmował bo za dnia będzie już ciepełko. Leżałem sobie w rogu i starałem się podnieść ale jakoś nóżki moje nie chciały mnie słuchać. Pojawił się człowiek. Bałem się . Mama była spokojna gdy wszedł do naszego boksu więc pomyślałem że nic mi nie zrobi. Gdy zaczął mnie głaskać i mówić to jego głos wydał mi się znajomy , jeszcze z czasów brzuszka. Dziwnie się mną zmartwił a ja nie wiedziałem co się dzieje. Nagle zniknął i pojawił się z butelką. Poprosił mamę by dała mu mleczka dla mnie no i potem zaczął mnie karmić. Nadal nie mogłem wstać. Jedzonko było pyszne . Potem pojawiły się kolejne człowieki, jakiś pan co kręcił nosem i pani , która to dziwnie mnie oglądała. Ja za wiele nie rozumiałem ale mama się zmartwiła. Głośno rozmawiali….Pierwszy człowiek zaczął często przychodzić do mnie i rozmawiać ze mną bardzo mnie prosił o to bym wstał. Mama też mówiła że to ważne a ja …mi tak dobrze a naprawdę to nadal nie mogę się podnieś. Gdy już wszyscy poszli mamcia powiedziała mi że jeżeli za trzy dni nie wstanę to człowieki zabiorą mnie w cudowne miejsce ale wolała by , bym wstał. Kocham mamę i człowieka co daje mi jeść i zrobię wszystko by wstać a Wy trzymajcie za mnie kopytka by mnie nigdzie od mamy i od niego nie zabrali…zostały jeszcze dwa dni.
Dija Udin
Maluch już się nie będzie męczył............zapadła decyzja i teraz będzie biegał na wiecznie zielonych łączkach....
Przyszedłem na świat nad ranem , strasznie było zimno ale mama powiedziała bym się nie przejmował bo za dnia będzie już ciepełko. Leżałem sobie w rogu i starałem się podnieść ale jakoś nóżki moje nie chciały mnie słuchać. Pojawił się człowiek. Bałem się . Mama była spokojna gdy wszedł do naszego boksu więc pomyślałem że nic mi nie zrobi. Gdy zaczął mnie głaskać i mówić to jego głos wydał mi się znajomy , jeszcze z czasów brzuszka. Dziwnie się mną zmartwił a ja nie wiedziałem co się dzieje. Nagle zniknął i pojawił się z butelką. Poprosił mamę by dała mu mleczka dla mnie no i potem zaczął mnie karmić. Nadal nie mogłem wstać. Jedzonko było pyszne . Potem pojawiły się kolejne człowieki, jakiś pan co kręcił nosem i pani , która to dziwnie mnie oglądała. Ja za wiele nie rozumiałem ale mama się zmartwiła. Głośno rozmawiali….Pierwszy człowiek zaczął często przychodzić do mnie i rozmawiać ze mną bardzo mnie prosił o to bym wstał. Mama też mówiła że to ważne a ja …mi tak dobrze a naprawdę to nadal nie mogę się podnieś. Gdy już wszyscy poszli mamcia powiedziała mi że jeżeli za trzy dni nie wstanę to człowieki zabiorą mnie w cudowne miejsce ale wolała by , bym wstał. Kocham mamę i człowieka co daje mi jeść i zrobię wszystko by wstać a Wy trzymajcie za mnie kopytka by mnie nigdzie od mamy i od niego nie zabrali…zostały jeszcze dwa dni.
Dija Udin
Maluch już się nie będzie męczył............zapadła decyzja i teraz będzie biegał na wiecznie zielonych łączkach....
czwartek, 18 marca 2010
ciepełko...jest świetnie , nareszcie ... .kilka dni temu gdzieś w błotku posiałem ulubiony telefon, oj byłem mocno niepocieszony . A wczoraj idę do Myszka a on sobie stoi przy barierkach i grzebie nóżką w ziemi .
- Myszku no chodź do mnie - milusio zagadnąłem a ten sie tylko spojrzał , parsknął i dalej grzebie wpatrzony w ziemię.
- Myszko no co jest- teraz już spojrzał bardziej wymownie i zaprosił mnie do siebie , podchodzę a Myszka mi pokazuje telefonik - kochane zwierze , nie ważne jak to by ktoś inny odczytał ale ja widzę świat troszkę inaczej i stwierdzam że mój kochany ogierek jest super poszukiwaczem i przyjacielem . Zreszto wiedział że ta zguba mnie wkurzyła :)
- Myszku no chodź do mnie - milusio zagadnąłem a ten sie tylko spojrzał , parsknął i dalej grzebie wpatrzony w ziemię.
- Myszko no co jest- teraz już spojrzał bardziej wymownie i zaprosił mnie do siebie , podchodzę a Myszka mi pokazuje telefonik - kochane zwierze , nie ważne jak to by ktoś inny odczytał ale ja widzę świat troszkę inaczej i stwierdzam że mój kochany ogierek jest super poszukiwaczem i przyjacielem . Zreszto wiedział że ta zguba mnie wkurzyła :)
wtorek, 16 marca 2010
taaaaa
w życiu trzeba być dobrym księgowym , za każdą szczęśliwą chwile będzie trzeba zapłacić - natura lubi równowagę
poniedziałek, 15 marca 2010
dzieciaki
Piękne słoneczko zajżało dzisiaj rano do stajni. Gdy uchyliłem drzwi , Wiki zaniemówiła wlepiając swoje ogromne oczyska w piękne błękitne niebo , blask bijący od śnieżnego puchu i mgła otulająca padoczek jak puszysta podusia. Po krótkim namyśle zawołała półsiostre El Hajfe by łaskawie też zerknęła za nim mgła opadnie no i obje tak sobie spoglądały i podziwiały, a że w stajni jest poczta pantoflowa albo raczej głuchy telefon to z pyszczka do pyszczka poszła wiadomość a na końcu niczego nie świadoma Bila zaczęła panikować i krzyczeć – marchewka , marchewka jest – tylko to jej przyszło do głowy gdy usłyszała od Babi że dziewczynki mają smaczny widok na dworku. Ale te konie to przekręty ! No ale nic to jak powiada leśne licho. Po śniadanku gromadka zaczyna wychodzić na spacer . Najpierw Ghaza z młodą córeczką Ghadiją. Przy samym wyjściu ze stajni maleństwo zaczęło mrużyć oczka i zaraz w płacz – Mamo , ktoś mi zajączki puszcza po oczach – na to mamusia dzielnym kuksańcem wypchnęła małą ze stajni no i wówczas już było ok. – mamusiu wydawało mi się , tak troszkę spanikowałam . Pierwsza para na padoku . po chwili przychodzi czas na Ejlejtyje z Elrimką. Jak zwykle mamusia pędzi by pierwsza dopaść do drugiego śniadania na padoku a córa za nią no i mały ząk. Tak się Elrimie jasno zrobiło przed oczami że za miast prosto to skręciła w prawo – centralnie na barierkę przy wyjściu a że jest jeszcze malutka to pokonała ją ślizgem i już jest z drugiej strony. No i teraz to panika . Mamo , mamo , gdzie ja jestem , jak się z tąt wydostać ?!?! Mama z panikowana biega bez radnie przy ogrodzeniu – wołajcie człowieków , niech mi dziecko ratują . – no i człowieki w liczbie jeden podąrzyli z odsieczą . kolejna para to zawsze głodna El Huzarja z odważną małą El Hazją. Ta już przeszedła samą siebie . jej też było za jasno więc zamiast iść prosto to tym razem skręciła w lewo. Na dzień dobry usłyszała jazgot Baki i Lucjana ale się za bardzo nie przejęła bo piesie przecież są zamknięte . Zaczęła zwiedzać boczny padok a mamusia ze stoickim spokojem obserwowała. Po chwili małej zachciało się dołączyć do mamy więc pyta jak ma z tond wyleźć a mamusia – hmmmm, jak weszłaś tak wyjdź- i zajęła się sobą. El Hazja wzięła rozbieg i jakby prawie przykucając prześliznęła się pod ogrodzeniem na drugą stronę. Tryumfalnie rzecz jasna zarżała by się upewnić że mamusią jej wyczyn widziała. Po pojawieniu się całego stada na padoku Porciak postanowił wykorzystać chwilę nieuwagi Danae i odgryźć się małej Dashirce za wczorajszego kuksańca od jej mamy. Nagle dwa małe pociski ( Porciak troszkę większy ) zaczęły zasuwać po padoku a raczej wokół okrąglaczka. Dashira biegała i krzyczała , wołała o pomoc , jak mały samochodzik próbowała zgubić Porciaka ale na nic te próby , porto był twardy i nieustępliwy . Gdy wołanie mamy na pomoc nie skutkowały ( Danae właśnie omawiała z Huzią plan zjadania siana ) musiał człowiek wkroczyć do akcji . Porto się trochę na człowieka wkurzył bo mu dobrą zabawę przerwał ale za to Dashira mogła odetchnąć z ulgą. Wówczas to mamusia spostrzegła brak dziecka i jak rozwścieczona lwica wpadła w tłym krzycząc – gdzie jest moje maleństwo !!!!- a maleństwo teraz to już miało gdzieś pomoc mamusi . Całej akcji przyglądał się Demonogram , co miał biedny począć jak jest jeszcze za mały by Porciakowi dokopać no i matka go strofuje nawet za głupią \plamę na sierści – czasem w rozmowie z Destino maluch się żali że już lepjej by mu było w szkole wojskowej niż z taką mamą żandarmem…
niedziela, 14 marca 2010
wtorek, 9 marca 2010
poniedziałek, 8 marca 2010
niedziela, 7 marca 2010
narodziny klaczkim Elrima ( biała antylopa )
sobota, 6 marca 2010
fragment
"...Mgła spowiła pola puszczowe
Delikatne smużki słońca
Zdają być się już gotowe
By przyjąć gości
Pięknych i dostojnych
W bezkresach otchłani
I biegach upojnych
Zastukało człowiecze do bram stajni jego
I dobiegł go głos
Nie ludzki rozlegający się po niebo
Uchylone zostały wrota
Zapach raju otulił
Otumanił
Ruch
Tuman kurzu
Człowiek zamilkł
Ogniste płomienie z nozdrzy się wydobyły
Grzywy splecione na wietrze zatańczyły
Kopyta ziemi
nie dotykały
Wszystkie stworzenia jak by w obłoku wiatru leciały
Boskim doznaniem jest widzieć to
Na co nam pozwolono
Czy to jest kochanie a może sens
Tego słowa dla koni zmieniono..."
fragment książki bez tytułu z rozdziału " koń który kocha "....
Delikatne smużki słońca
Zdają być się już gotowe
By przyjąć gości
Pięknych i dostojnych
W bezkresach otchłani
I biegach upojnych
Zastukało człowiecze do bram stajni jego
I dobiegł go głos
Nie ludzki rozlegający się po niebo
Uchylone zostały wrota
Zapach raju otulił
Otumanił
Ruch
Tuman kurzu
Człowiek zamilkł
Ogniste płomienie z nozdrzy się wydobyły
Grzywy splecione na wietrze zatańczyły
Kopyta ziemi
nie dotykały
Wszystkie stworzenia jak by w obłoku wiatru leciały
Boskim doznaniem jest widzieć to
Na co nam pozwolono
Czy to jest kochanie a może sens
Tego słowa dla koni zmieniono..."
fragment książki bez tytułu z rozdziału " koń który kocha "....
piątek, 5 marca 2010
pare fot
środa, 3 marca 2010
zima ?
Ranek przywitał mnie śniegem...kurcze , ucieszyłem się troszke bo można nareszcie normalnie wyjechać ( ziemia zmarznięta ) bez katowania autka. W stajni mała kumulacja...Dijala już tuż tuż , Dagda też , jutro ma termin Ghaza a za chwilke Ejlejtyja . Mam nadzieje że nie pękną wszystkie naraz....ale czekanie jest wkurzające.
wtorek, 2 marca 2010
i co dalej
">
miałem coś napisać ale to co teraz w głowie mi sie kołacze po ostatnich wydarzeniach w pełni oddaje grupa VOX....
miałem coś napisać ale to co teraz w głowie mi sie kołacze po ostatnich wydarzeniach w pełni oddaje grupa VOX....
czwartek, 25 lutego 2010
środa, 24 lutego 2010
Klacz nr 3
W dniu dzisiejszym urodziła się kolejna klaczka od Danae po Deksiu ( dzashira - przynosząca dobre wieści )...pojadła , smułkę oddała więc idę spać...dobranoc
wtorek, 23 lutego 2010
deprecha i takie tam
hej drodzy zerkacze na mojego bloga... czas oczekiwania na kolejne dzieciaki Deksia się bardzo dłuży, do tego ta pogoda ( niby ciepełko ) a woda po kolana. Na Pasi już tak jest albo pięknie ( czyli susza i masa kurzu ) albo okropnie ( woda , błoto beeee po prostu ) . Do tego wszystkiego jeszcze dopadła mnie deprecha tak na koniec zimy. Cały czas chodzi mi po głowie tekst zasłyszany gdzieś na Pasikońskiej ulicy że nie ważne jak w życiu jest - ważne jest z kim to życie dzielisz. A skoro ja niedziele to już nic nie wiem i jest mi źle że nie wiem. Fajnie by było móc na kimś polegać lub wiedzieć że jest się ostoją dla tej drugiej połówki .... zaraz zaraz , lubię tańczyć ( opinie są podzielone co do jakości ale z reguły pozytywne ) , czasem sobie nucę pod nosem , jestem romantykiem , kocham ogoniaste czworonogi i lubię pomagać innym , nawet nauczyłem się gotować i dumnie powiem że też sprzątać więc moje pytanie brzmi - CO DO CHOLERY JEST ZE MNĄ NIE TAK !?!?!?
sobota, 20 lutego 2010
moda na kanuu
a ja poproszę kajak albo wodolot , ot to , to będzie fajna sprawa bo za chwile Pasi zamieni się w jęziorko tylko szkoda że nie jęziorko marzeń. A z bardziej miłych spraw to pachne źrebaczkiem . Mmmmmmmmmm, przytuliłem na dzień dobry dżamilkę i teraz mam jej zapaszek na sobie, jak ja kocham te czworonogi ogoniaste :):):). P. i nie zobaczysz śniegu na Pasi - daleście z Esiem ciała !!! Natka , my nie jesteśmy zasypani - teraz raczej zatopieni :):) , Bartku za Buga mam nadzieje że ty swoją amfibią dotrzesz na kawusie :) i obgadamy dalszą dietę dla Babi :):), Martenka , nie narzekaj i nie marudaj , nosek do góry i gumowce na stópki :). Si...no właśnie - Ty to może poodpoczywaj...miłego dnia leniuszki
poniedziałek, 15 lutego 2010
Ensena znowu mamą
Mamy kolejnego źrebaczka , piękną klacz i chyba dostanie na imię En Dżamila....foty potem
niedziela, 14 lutego 2010
środa, 10 lutego 2010
wtorek, 9 lutego 2010
ciągle pada
kolejny dzionek pełen pustki i zimnej bieli ....dzisiaj dowiedzieliśmy się że Bila niestety nie będzie miała źrebaczka :(. Czyli teraz następna w kolejce jest Ensena. Z ciekawostek zapraszam na www.polskiearaby.com - tam można znaleźć foty Hetmana z pobytu w kielnarowej :) . Super wyszedł a dodatkowo w TV Rzeszów ( na www ) jest relacja z tej prezentacji arabów. Podobno za dwa dni ma znowu sypać ( to znaczy jeszcze bardziej ) już szykuje pług do odśnieżania czyli własne mięśnie. Jak tak dalej pójdzie to będę jak Szwajceneger czy jakoś tak :).
sobota, 6 lutego 2010
imiona dla dzieciaków
Uwaga uwaga , ogłaszam konkurs na imiona dla dzieciaków . moje typy
literka B - Buri Khalifa ( najwyższy budynek w Dubaju )
Bahrain ( pewnie już zajęta )
Buri Al ( nie mam pojęcia )
literka E
Emaar
Evolett
En Hazja - ( to mój typ dla dziewczynki Huzi )
literka D
Dinar
Dubaj
Dera
Literka G
tu jeszcze nic nie wymyśliłem
a więc wpisujcie a potem Hetman wybierze :):):)
literka B - Buri Khalifa ( najwyższy budynek w Dubaju )
Bahrain ( pewnie już zajęta )
Buri Al ( nie mam pojęcia )
literka E
Emaar
Evolett
En Hazja - ( to mój typ dla dziewczynki Huzi )
literka D
Dinar
Dubaj
Dera
Literka G
tu jeszcze nic nie wymyśliłem
a więc wpisujcie a potem Hetman wybierze :):):)
piątek, 5 lutego 2010
czwartek, 4 lutego 2010
Narodziny nr 1
w dniu dzisiejszym narodziło się pierwsze dziecko Deksterna i Husarii - mamy małą dziewczynkę
środa, 3 lutego 2010
śnieg
no i Pasi zasypane a dokładnie mały odcinek ulicy Zawdzkiej która prowadzi do stadniny , czyli od rogatek z Nowym Światem jest nie przejezdne a i drogowcy o tym pieknym zakątku zapomnieli. Odśnieżanie we własnym zakresie jak na razie nic nie daje bo co odsypje to wiatr zasypje i tak wkółko. Od śniegu i wiatru strasznie mruże oczka więc niedługo będzie można przyjeżdziać na pasi i oglądac eskimosa
poniedziałek, 1 lutego 2010
pajęczyna
Ale numer , blog pajęczyną się pokrył…..
No tak , brak czasu a jak już jest to raczej podusia w postaci „ Bartka „ i śpioch.
Ale do rzeczy.
Mam suuuuuuper szefa choć jak Szef zawsze może czasem zajść za skórę ale od tego jest SZEF.
Dlaczego tak twierdzę ? No cóż powiem tylko tyle że Ghilghamesh jest mój !
No i teraz Super Szef numer 2.
A więc pomógł mi w nabyciu nowego autka czyli czarna hondzie została zamieniona na zielonego golfa by troszkę radości w jazdę wnieść.
No to tyle . Nie zgodzę się z nikim jeżeli stwierdzi że mój Szef jest beeee. Od razu taką osobę wyzywam w otwarty teren by pojedynkować się na kopie .
A teraz do rzeczy . Nadszedł czas narodzin.
Harmonogram ma się następująco :
Bila – dzisiaj , jutro , na dniach
Huzia – pewnie tak za dwa tygodnie i jak zwykle sama sobie poradzi
Ensena – jak znam życie to pewnie dowie się że Huzia ma dzidziusia i też tego samego dnia lub na drugi dzionek się wyźrebi
Ghaza – ona lubi ciepełko i poczeka do początku marca
Ejlejtyja – co by się Ghazie nie nudziło oźrebi się ze dwa dni później
Danae – da mi tydzień oddechu po porodzie Ejlejtyji
Dagda – ona pierwszy raz więc pewnie nie będzie sama chciała mieć dzidziusia i tego samego dnia co Danae się wyźrebi
Dijal – wkurzy się że młoda mam już się postarała i na drugi dzień zrobi to samo
Dalilah – no to jak Dijala to i ona kolejnego dnia – a dlaczego nie
Demetria – też pierwsze dziecko więc chce bym był wypoczęty i też da mi tydzień przerwy po Dalilah
Dejanira – ona zawsze sobie dobrze radzi, jest mała i sprytna
Dunka – ona wie że ostatni będą pierwszymi więc jako ostatnia zamknie rozdział tegorocznych porodów – tak około 25 kwietnia
No tak , brak czasu a jak już jest to raczej podusia w postaci „ Bartka „ i śpioch.
Ale do rzeczy.
Mam suuuuuuper szefa choć jak Szef zawsze może czasem zajść za skórę ale od tego jest SZEF.
Dlaczego tak twierdzę ? No cóż powiem tylko tyle że Ghilghamesh jest mój !
No i teraz Super Szef numer 2.
A więc pomógł mi w nabyciu nowego autka czyli czarna hondzie została zamieniona na zielonego golfa by troszkę radości w jazdę wnieść.
No to tyle . Nie zgodzę się z nikim jeżeli stwierdzi że mój Szef jest beeee. Od razu taką osobę wyzywam w otwarty teren by pojedynkować się na kopie .
A teraz do rzeczy . Nadszedł czas narodzin.
Harmonogram ma się następująco :
Bila – dzisiaj , jutro , na dniach
Huzia – pewnie tak za dwa tygodnie i jak zwykle sama sobie poradzi
Ensena – jak znam życie to pewnie dowie się że Huzia ma dzidziusia i też tego samego dnia lub na drugi dzionek się wyźrebi
Ghaza – ona lubi ciepełko i poczeka do początku marca
Ejlejtyja – co by się Ghazie nie nudziło oźrebi się ze dwa dni później
Danae – da mi tydzień oddechu po porodzie Ejlejtyji
Dagda – ona pierwszy raz więc pewnie nie będzie sama chciała mieć dzidziusia i tego samego dnia co Danae się wyźrebi
Dijal – wkurzy się że młoda mam już się postarała i na drugi dzień zrobi to samo
Dalilah – no to jak Dijala to i ona kolejnego dnia – a dlaczego nie
Demetria – też pierwsze dziecko więc chce bym był wypoczęty i też da mi tydzień przerwy po Dalilah
Dejanira – ona zawsze sobie dobrze radzi, jest mała i sprytna
Dunka – ona wie że ostatni będą pierwszymi więc jako ostatnia zamknie rozdział tegorocznych porodów – tak około 25 kwietnia
sobota, 16 stycznia 2010
ZHR
A więc przybyły . Na razie osiem ale som .
Około godziny dziesiątej jako pierwsza zawitała harcerka pod tytułem mąż Si z bagażami. Na pytanie Hetmana gdzie te dziewoje i czy trafią , Pan D stwierdził że to przecież harcerki i sobie poradzą . Od płotu posiadłości Państwa S na hol miała je zabrać Si i być ruchomym GPS. Udało się. Tuż po mojej kąpieli ( ledwie zdążyłem się ubrać ) puk puk – Si !
- Sal , jesteśmy.
Wyjrzałem z za rogu i moim oczom ukazał się widok kilku zdezorientowanych dziewczyn i troszkę zmarzniętych ( - 13 ) .
Wpuściłem ptaszyny do domu i najrozsądniejsze co może być to herbatka.
W między czasie chyba udało mi się zapamiętać wszystkie imiona . CHYBA !!!.
Około południa dzielne harcerki uzbrojone w narty i w kijki ( o dziwo jedna para kijek została ) , wyruszyły w kierunku alej lipowej.
Wróciły bez strat. Po południu zapoznałem je z moimi dziewczynkami . Tłumie harcerki zostały otoczone. Nasze koniki nie widziały jeszcze na raz tyle dziewczyn . Ja też , oprócz imprez rzecz jasna .A teraz…. Teraz czuje się nie potrzebna . Wszystko robią same. Gotują , sprzątają i nawet zostałem zmuszony do wyrzucenia śmieci.
Około godziny dziesiątej jako pierwsza zawitała harcerka pod tytułem mąż Si z bagażami. Na pytanie Hetmana gdzie te dziewoje i czy trafią , Pan D stwierdził że to przecież harcerki i sobie poradzą . Od płotu posiadłości Państwa S na hol miała je zabrać Si i być ruchomym GPS. Udało się. Tuż po mojej kąpieli ( ledwie zdążyłem się ubrać ) puk puk – Si !
- Sal , jesteśmy.
Wyjrzałem z za rogu i moim oczom ukazał się widok kilku zdezorientowanych dziewczyn i troszkę zmarzniętych ( - 13 ) .
Wpuściłem ptaszyny do domu i najrozsądniejsze co może być to herbatka.
W między czasie chyba udało mi się zapamiętać wszystkie imiona . CHYBA !!!.
Około południa dzielne harcerki uzbrojone w narty i w kijki ( o dziwo jedna para kijek została ) , wyruszyły w kierunku alej lipowej.
Wróciły bez strat. Po południu zapoznałem je z moimi dziewczynkami . Tłumie harcerki zostały otoczone. Nasze koniki nie widziały jeszcze na raz tyle dziewczyn . Ja też , oprócz imprez rzecz jasna .A teraz…. Teraz czuje się nie potrzebna . Wszystko robią same. Gotują , sprzątają i nawet zostałem zmuszony do wyrzucenia śmieci.
czwartek, 14 stycznia 2010
zimno
jest źle a nawet bardzo źle. Ch....nie zimno i hondzia umarła. Kwaitkówek - Pasi dreptam w butach śniegowych . Nóżki bolą. Ale już nie długo będzie ciepło , na pewno . Tak mi się wydaje......jeszcze sobotnie odwiedziny dziewuszysk...nie wiem czy to był dobry pomysł
środa, 13 stycznia 2010
poniedziałek, 11 stycznia 2010
kataklizm
tak w skrócie mozna nazwać sytuacje na pasi. Jedynie monstertrack przebija sie na Kwiatkówek i to z wielkimi problemami. Rano nawet już siodłałem Gazę by pojechać do sklepu ale jak zobaczyłem jej spojrzenie mówjące " Sal , nie rób mi tego - ja dzieciaczka noszę , zmęczę się bardzo , są zaspy " tak więc odpuściłem.... Byle do wiosny :)!!!!!!!!!!!!!!!!!!
sobota, 9 stycznia 2010
po tamtej stronie swiata
Dryn , Dryn – telefon….
Sal kocha dzwoniące telefony , szczególnie gdy prowadzi stado rozbawionych dziewczyn na padok pod lasek.
- Uff , tym razem to Si . Dijala prowadź dziewczyny bo ja musze odebrać – podniósł słuchawkę.
- hej Si co tam kruszyno ? – zagadnął jak zwykle ciepłym i miłym głosem.
- cześć , co porabiasz tak za godzinkę ? – Si wydała się troszkę tajemnicza.
- chyba lenie się jak zawsze , masz jakiś plan ? – zaintrygowało to pytania Sala
- dawno nie byłam na Rudziu w Puszczy , jedziemy dzisiaj ?
Sala nie trzeba było namawiać. Po godzinie zameldował się przy bramie Państwa Si.
- Hej , Sal , ja z drugiej strony wyjadę- z za domu wyjechała Si kierując się na przeciwległą bramę.
Tego dnia nie było słońca. Niebo pokrywały chmury a raczej rodzaj mgły zapowiadający nie ciekawą pogodę. Było zimno . Zaczynał wiać wiatr i już było czuć śnieg w powietrzu.
Dwójka otulona po uszy na swoich dzielnych rumakach nie zraziła się.
- Jedziemy ? – Sal spytał badawczo Si
- Jedziemy ! – odpowiedziała pewnym głosem.
Znał ją już jakiś czas , wiedział że z niej jest twarda sztuka.
Podróż na razie nie wyglądała nadzwyczajnie. Masenka , przejście przez asfalt no i jakieś dziwne pole . Tym że polem dojechali do drogi którą można kierować się na leśniczówkę. Plan był taki by odwiedzić leśniczego Z , wypić herbatkę i do domciu. Tymczasem zaczynało sypać jak jasna …………..( no wiecie co ) . Wiatr stawał się coraz większy a na otwartym polu był nie do zniesienia. Sal poprawił czapę i arafatkę a Si przytuliła się do Rudzia.
-Jedźmy troszkę szybciej , w las , tam chociaż nam uszy nie odpadną – po sugestii Sala oboje zniknęli za tumanem unoszącego się śniegu z pod kopyt koni.
- jak tu pieknie…..
Tak .Si miała racje. Wjechali w aleje starych sosen i innych iglaków. Piękne zielone drzewa pokryte kilku centymetrową warstwą śniegu. Po środku droga nie skażona choćby najmniejszym śladem zająca. Choinki delikatnie bujały się na wietrze którego już tu nie odczuwali. Tylko czasami słyszeli silniejszy szum lasu.
-Si , zamknij oczy.
-Po co ?
- Zamknij i posłuchaj . Zabieram Cie nad może….
Istotnie. Ten szum był inny. Bardziej łagodny. Jak fale na morzu. Brakowało tylko wykończenia czyli odgłosu uderzającej fali o brzeg. I ta cisza . Bez ptaków , trzasków , dziwnych maszyn i tego całego cywilizacyjnego hałasu . Puszcza była piękna . Piękna ale i w każdym miejscu , zakątku taka sama. Czy na początku czy już po paru kilometrach widoki niczym się nie różniły. Odnieśli wrażenie jak by jechali w kółko po ogromnym kole i tylko wcześniejszych śladów nie było widać.
- Wisz Mała – Sal przerwał ciszę – może pojedziemy inną drogą – nie czekając na odpowiedź towarzyszki ciągnął dalej – popatrz, tam jest gdzieś chatka Pana Z – wskazał kierunek ręką – pojedźmy przez puszczę a nie drogą – był pewny siebie że dobrze zrobią.
- Ok . Ale prowadź . Si już tak zmarzła że było jej wszystko jedno. Byle napić się ciepłej herbatki.
Skręcili z drogi w puszczę. Teraz , gdy zima zawitała las wydawał się bardziej przejrzysty i dostępny. Mijali drzewa jak paliki na torze przeszkód . Deksio prowadził a Rudzio dzielnie podążał za nim uparcie próbując trafiać swoimi kopytkami w ślady pozostawione przez Deksia. Śnieg nie przestawał padać. A raczej teraz to z nieba leciały ogromne gwiazdy . Opadając na kurtki tworzyły prześliczne kompozycje. sielanka nie trwała jednak długo . Skoro plan był doskonały to zawsze musiało się coś posypać. I tym razem nie było inaczej. Jadąc na skróty ,wjechali centralnie na mokradła , torfowiska , grzęzawiska ( nazwa wedle upodobania ) .
- No to skrót wymyśliłem – Sal z przepraszającą miną spojrzał na Si
- Cholera , musimy jakoś to objechać - Si naprawdę już było zimno.
Krótka narada i w drogę. Pojechali wzdłuż mokradeł , byle do drogi.
Czas upływał nie ubłaganie a drogi nie ma.
- Si , a może ją przeoczyliśmy ?
Nagle do obojga zaczęło docierać że chyba się zgubili . To nie była zbyt fajna perspektywa biorąc pod uwagę że zimą robi się wcześniej ciemno i do tego ta pogoda. Jadąc wzdłuż torfowiska natrafili na dziwne wzniesienia tworzące zapierający widok . Góra wyglądająca na jakiś pomnik sztucznie usypany przez człowieka ale z drugiej strony rosną na niej stare drzewa tak więc morze to naturalne wzniesienie ? Zbocze wyglądało dosyć łagodnie to też postanowili wjechać na samą górę. Chłopaki spisali się jak rasowe kozice górskie. Bez większych problemów wdrapali się na wierzchołek .
-o joj….- tyle z komentarza Sala.
Po drugiej stronie ukazał się niesamowity widok wąwozów porośniętych jakimiś zielonymi krzewami . górki , dolinki , jakiś strumyk .
-Sal , gdzie my jesteśmy ? Ja tu nigdy jeszcze nie byłam.
Zdziwienie Si graniczyło z przerażeniem dzielonym z podziwem dla widoków.
Fakt. Widok był przepiękny. Jak by w jednej chwili przenieśli się do zaczarowanej krainy. Drzewa tutaj miały chyba ze pięćdziesiąt metrów a by je objąć potrzeba by ze czterech facetów. Konary czubkami dotykały się na wietrze tworząc zadziwiające pary tańczące w takt wietrznego poloneza. Po za miejscami osłoniętymi wszędzie było na przemian zielono i biało.
- Si , odpuśćmy sobie leśniczego wracajmy do domu . Za godzinę będzie ciemno.
Droga do leśniczówki w normalnych warunkach zajmuje około trzech kwadransów nie forsując koni a teraz jechali już dwie godziny.
- Si , mech podobno rośnie od północnej strony na drzewie ?
- No , no chyba tak ale mój brat powinien wiedzieć , ale tak od północnej .
Sal rozejrzał się dookoła i znalazł mech.
- no dobra , jedziemy tam . Na północ . Do domciu.
Uśmiechnął się pokazując tym samym że jest pewien tego co mówi ale to tylko była przykrywka by nie straszyć Si. Miał tylko nadzieje że się nie myli. Pozostawiwszy za sobą bajkowy wąwóz ruszyli powrotną drogę. Z początku szło im w miarę dobrze bo jeszcze było widać pozostawione wcześniej ślady chłopaków. Po piętnastu minutach wszystko się skończyło. Wiatr wiejący coraz silnie zaczął zacierać trop a śnieg unoszony w górę przez dziwne wiry tworzył głębokie zaspy.
- rudzi , jedź do domku , do Gajki , przecież wiesz gdzie masz sianko.
Si , niemiała już sił ale nadal była dzielne. Deksio tym czasem zrobił się dość niespokojny . Co chwile rozglądał się na boki. Coś go interesowało. Nagle przed nimi ukazał się pies. Czarny kudłacz z prawie łysym grzbietem. Stał i się patrzył. Po chwili obok niego stanął drugi . Ten już był wielkim jakimś owczarkiem lub coś podobnego . Obydwa były chyba , na pewno głodne. Konie stanęły jak wryte.
- dek sio , to tylko małe pieski, a ty duży jesteś , no dalej chłopaku.
Dekstern nie reagował. To nie koniec. Po chwili już była sfora obserwatorów liczące ze siedem psów.
Kiedyś pan Z opowiadał o dzikich włóczących się psach po puszczy ale podobno ten problem przestał istnieć parę lat temu. Mylił się.
- co robić- sal zaczął intensywnie poszukiwać rozwiązania. Od razu przyszła mu do głowy myśl o scenie z ,,Ogniem i mieczem „ gdy to konie Zagłoby zostały zagryzione. No tak , ale to były wilki a nie psy.
Droga którą obrał właśnie została zagrodzona przez głodne zwierzęta. Si milczała. Psy też. Podchodził coraz bliżej. Deksio nie wytrzymał staną dęba, raz , drugi . Nic to . Psy się nie bały.
Sal zaczął panikować . Rozglądał się wokoło. Nagle coś zobaczył . Przeczucie podpowiadało mu w drogę . Jedź w tym kierunku.
- Si galop.
Nie trzeba było powtarzać. Ruszyli jak pocisk do przodu. Jeden z psów zaatakował rudzia i miał pecha. Rudy sprzedał mu kopa i chyba celnie trafił bo psina się nie podnosiła . Inne trzymały się poza zasięgiem kopyt ale biegły obok koni. Wcześniej Sal nie widział tej drużki . Wyrosła jak z pod ziemi. Była równa , bez korzeni. Można było uciekać. Co jakiś czas widział tylko cień pojawiający się przed nimi i był pewien że dobrze jadą. Za cieniem. Zaczynało zmierzchać . Psy dały za wygraną. Zostały w tyle…
- no chłopaku możesz zwolnić – Deksio przeszedł w kłus a Rudzio za nim.
- Ale miałam pietra no i chyba rozgrzałam się trochę – Si zawołała z ulgą
- ja też , ale teraz jedźmy bo zaraz zgubie przewodnika
- o czym ty mówisz , jakiego przewodnika ?
Si była troszkę zaskoczona – myślałam że wiesz gdzie jesteśmy ? Znalazłeś drogę i….
- tak wiem ale to nie ja ją znalazłem tylko coś mi ją pokazało – sal wymamrotał – nie wiem co ale na razie nie mam innego pomysłu jedźmy. Na pewno będzie wszystko dobrze.
Tak właśnie myślał będzie dobrze bo za parę chwil już nic nie będzie widać. Ciągle pada a zaczyna się ściemniać i to coraz szybciej.
Coś co jakiś czas pojawiało się przed nimi wskazując drogę. Nie zastanawiali się nad tym , jechali dalej. Po trzydziestu minutach dotarli do asfaltu i już wiedzieli gdzie są.
- sal to Masenka przed nami – zatryumfowała Si
- masz rację malusia , nareszcie.
Przekroczyli asfalt i zmierzali w kierunku stajni. Sal cały czas zastanawiał się nad tym co im się przydarzyło . Opuszczając Masenke pozwolił by Rudy szedł pierwszy. Należy mu się a Deksiu jakoś przeboleje. Cały czas myśli krążyły wokół cienia . Obejrzał się do tyły i … to nie możliwe za sobą zobaczył jelonka , potem jeszcze jednego i kolejne sarny. Patrzył ze zdumieniem a jelonek który stał pierwszy wyciągnął szyję jak ogier do pokazów i zaryczał tak wspaniale a echo rozniosło się po okolicy.
- sal , to był on ?
- tak Si , ten sam co był u mnie w ubiegłą noc.
Sal kocha dzwoniące telefony , szczególnie gdy prowadzi stado rozbawionych dziewczyn na padok pod lasek.
- Uff , tym razem to Si . Dijala prowadź dziewczyny bo ja musze odebrać – podniósł słuchawkę.
- hej Si co tam kruszyno ? – zagadnął jak zwykle ciepłym i miłym głosem.
- cześć , co porabiasz tak za godzinkę ? – Si wydała się troszkę tajemnicza.
- chyba lenie się jak zawsze , masz jakiś plan ? – zaintrygowało to pytania Sala
- dawno nie byłam na Rudziu w Puszczy , jedziemy dzisiaj ?
Sala nie trzeba było namawiać. Po godzinie zameldował się przy bramie Państwa Si.
- Hej , Sal , ja z drugiej strony wyjadę- z za domu wyjechała Si kierując się na przeciwległą bramę.
Tego dnia nie było słońca. Niebo pokrywały chmury a raczej rodzaj mgły zapowiadający nie ciekawą pogodę. Było zimno . Zaczynał wiać wiatr i już było czuć śnieg w powietrzu.
Dwójka otulona po uszy na swoich dzielnych rumakach nie zraziła się.
- Jedziemy ? – Sal spytał badawczo Si
- Jedziemy ! – odpowiedziała pewnym głosem.
Znał ją już jakiś czas , wiedział że z niej jest twarda sztuka.
Podróż na razie nie wyglądała nadzwyczajnie. Masenka , przejście przez asfalt no i jakieś dziwne pole . Tym że polem dojechali do drogi którą można kierować się na leśniczówkę. Plan był taki by odwiedzić leśniczego Z , wypić herbatkę i do domciu. Tymczasem zaczynało sypać jak jasna …………..( no wiecie co ) . Wiatr stawał się coraz większy a na otwartym polu był nie do zniesienia. Sal poprawił czapę i arafatkę a Si przytuliła się do Rudzia.
-Jedźmy troszkę szybciej , w las , tam chociaż nam uszy nie odpadną – po sugestii Sala oboje zniknęli za tumanem unoszącego się śniegu z pod kopyt koni.
- jak tu pieknie…..
Tak .Si miała racje. Wjechali w aleje starych sosen i innych iglaków. Piękne zielone drzewa pokryte kilku centymetrową warstwą śniegu. Po środku droga nie skażona choćby najmniejszym śladem zająca. Choinki delikatnie bujały się na wietrze którego już tu nie odczuwali. Tylko czasami słyszeli silniejszy szum lasu.
-Si , zamknij oczy.
-Po co ?
- Zamknij i posłuchaj . Zabieram Cie nad może….
Istotnie. Ten szum był inny. Bardziej łagodny. Jak fale na morzu. Brakowało tylko wykończenia czyli odgłosu uderzającej fali o brzeg. I ta cisza . Bez ptaków , trzasków , dziwnych maszyn i tego całego cywilizacyjnego hałasu . Puszcza była piękna . Piękna ale i w każdym miejscu , zakątku taka sama. Czy na początku czy już po paru kilometrach widoki niczym się nie różniły. Odnieśli wrażenie jak by jechali w kółko po ogromnym kole i tylko wcześniejszych śladów nie było widać.
- Wisz Mała – Sal przerwał ciszę – może pojedziemy inną drogą – nie czekając na odpowiedź towarzyszki ciągnął dalej – popatrz, tam jest gdzieś chatka Pana Z – wskazał kierunek ręką – pojedźmy przez puszczę a nie drogą – był pewny siebie że dobrze zrobią.
- Ok . Ale prowadź . Si już tak zmarzła że było jej wszystko jedno. Byle napić się ciepłej herbatki.
Skręcili z drogi w puszczę. Teraz , gdy zima zawitała las wydawał się bardziej przejrzysty i dostępny. Mijali drzewa jak paliki na torze przeszkód . Deksio prowadził a Rudzio dzielnie podążał za nim uparcie próbując trafiać swoimi kopytkami w ślady pozostawione przez Deksia. Śnieg nie przestawał padać. A raczej teraz to z nieba leciały ogromne gwiazdy . Opadając na kurtki tworzyły prześliczne kompozycje. sielanka nie trwała jednak długo . Skoro plan był doskonały to zawsze musiało się coś posypać. I tym razem nie było inaczej. Jadąc na skróty ,wjechali centralnie na mokradła , torfowiska , grzęzawiska ( nazwa wedle upodobania ) .
- No to skrót wymyśliłem – Sal z przepraszającą miną spojrzał na Si
- Cholera , musimy jakoś to objechać - Si naprawdę już było zimno.
Krótka narada i w drogę. Pojechali wzdłuż mokradeł , byle do drogi.
Czas upływał nie ubłaganie a drogi nie ma.
- Si , a może ją przeoczyliśmy ?
Nagle do obojga zaczęło docierać że chyba się zgubili . To nie była zbyt fajna perspektywa biorąc pod uwagę że zimą robi się wcześniej ciemno i do tego ta pogoda. Jadąc wzdłuż torfowiska natrafili na dziwne wzniesienia tworzące zapierający widok . Góra wyglądająca na jakiś pomnik sztucznie usypany przez człowieka ale z drugiej strony rosną na niej stare drzewa tak więc morze to naturalne wzniesienie ? Zbocze wyglądało dosyć łagodnie to też postanowili wjechać na samą górę. Chłopaki spisali się jak rasowe kozice górskie. Bez większych problemów wdrapali się na wierzchołek .
-o joj….- tyle z komentarza Sala.
Po drugiej stronie ukazał się niesamowity widok wąwozów porośniętych jakimiś zielonymi krzewami . górki , dolinki , jakiś strumyk .
-Sal , gdzie my jesteśmy ? Ja tu nigdy jeszcze nie byłam.
Zdziwienie Si graniczyło z przerażeniem dzielonym z podziwem dla widoków.
Fakt. Widok był przepiękny. Jak by w jednej chwili przenieśli się do zaczarowanej krainy. Drzewa tutaj miały chyba ze pięćdziesiąt metrów a by je objąć potrzeba by ze czterech facetów. Konary czubkami dotykały się na wietrze tworząc zadziwiające pary tańczące w takt wietrznego poloneza. Po za miejscami osłoniętymi wszędzie było na przemian zielono i biało.
- Si , odpuśćmy sobie leśniczego wracajmy do domu . Za godzinę będzie ciemno.
Droga do leśniczówki w normalnych warunkach zajmuje około trzech kwadransów nie forsując koni a teraz jechali już dwie godziny.
- Si , mech podobno rośnie od północnej strony na drzewie ?
- No , no chyba tak ale mój brat powinien wiedzieć , ale tak od północnej .
Sal rozejrzał się dookoła i znalazł mech.
- no dobra , jedziemy tam . Na północ . Do domciu.
Uśmiechnął się pokazując tym samym że jest pewien tego co mówi ale to tylko była przykrywka by nie straszyć Si. Miał tylko nadzieje że się nie myli. Pozostawiwszy za sobą bajkowy wąwóz ruszyli powrotną drogę. Z początku szło im w miarę dobrze bo jeszcze było widać pozostawione wcześniej ślady chłopaków. Po piętnastu minutach wszystko się skończyło. Wiatr wiejący coraz silnie zaczął zacierać trop a śnieg unoszony w górę przez dziwne wiry tworzył głębokie zaspy.
- rudzi , jedź do domku , do Gajki , przecież wiesz gdzie masz sianko.
Si , niemiała już sił ale nadal była dzielne. Deksio tym czasem zrobił się dość niespokojny . Co chwile rozglądał się na boki. Coś go interesowało. Nagle przed nimi ukazał się pies. Czarny kudłacz z prawie łysym grzbietem. Stał i się patrzył. Po chwili obok niego stanął drugi . Ten już był wielkim jakimś owczarkiem lub coś podobnego . Obydwa były chyba , na pewno głodne. Konie stanęły jak wryte.
- dek sio , to tylko małe pieski, a ty duży jesteś , no dalej chłopaku.
Dekstern nie reagował. To nie koniec. Po chwili już była sfora obserwatorów liczące ze siedem psów.
Kiedyś pan Z opowiadał o dzikich włóczących się psach po puszczy ale podobno ten problem przestał istnieć parę lat temu. Mylił się.
- co robić- sal zaczął intensywnie poszukiwać rozwiązania. Od razu przyszła mu do głowy myśl o scenie z ,,Ogniem i mieczem „ gdy to konie Zagłoby zostały zagryzione. No tak , ale to były wilki a nie psy.
Droga którą obrał właśnie została zagrodzona przez głodne zwierzęta. Si milczała. Psy też. Podchodził coraz bliżej. Deksio nie wytrzymał staną dęba, raz , drugi . Nic to . Psy się nie bały.
Sal zaczął panikować . Rozglądał się wokoło. Nagle coś zobaczył . Przeczucie podpowiadało mu w drogę . Jedź w tym kierunku.
- Si galop.
Nie trzeba było powtarzać. Ruszyli jak pocisk do przodu. Jeden z psów zaatakował rudzia i miał pecha. Rudy sprzedał mu kopa i chyba celnie trafił bo psina się nie podnosiła . Inne trzymały się poza zasięgiem kopyt ale biegły obok koni. Wcześniej Sal nie widział tej drużki . Wyrosła jak z pod ziemi. Była równa , bez korzeni. Można było uciekać. Co jakiś czas widział tylko cień pojawiający się przed nimi i był pewien że dobrze jadą. Za cieniem. Zaczynało zmierzchać . Psy dały za wygraną. Zostały w tyle…
- no chłopaku możesz zwolnić – Deksio przeszedł w kłus a Rudzio za nim.
- Ale miałam pietra no i chyba rozgrzałam się trochę – Si zawołała z ulgą
- ja też , ale teraz jedźmy bo zaraz zgubie przewodnika
- o czym ty mówisz , jakiego przewodnika ?
Si była troszkę zaskoczona – myślałam że wiesz gdzie jesteśmy ? Znalazłeś drogę i….
- tak wiem ale to nie ja ją znalazłem tylko coś mi ją pokazało – sal wymamrotał – nie wiem co ale na razie nie mam innego pomysłu jedźmy. Na pewno będzie wszystko dobrze.
Tak właśnie myślał będzie dobrze bo za parę chwil już nic nie będzie widać. Ciągle pada a zaczyna się ściemniać i to coraz szybciej.
Coś co jakiś czas pojawiało się przed nimi wskazując drogę. Nie zastanawiali się nad tym , jechali dalej. Po trzydziestu minutach dotarli do asfaltu i już wiedzieli gdzie są.
- sal to Masenka przed nami – zatryumfowała Si
- masz rację malusia , nareszcie.
Przekroczyli asfalt i zmierzali w kierunku stajni. Sal cały czas zastanawiał się nad tym co im się przydarzyło . Opuszczając Masenke pozwolił by Rudy szedł pierwszy. Należy mu się a Deksiu jakoś przeboleje. Cały czas myśli krążyły wokół cienia . Obejrzał się do tyły i … to nie możliwe za sobą zobaczył jelonka , potem jeszcze jednego i kolejne sarny. Patrzył ze zdumieniem a jelonek który stał pierwszy wyciągnął szyję jak ogier do pokazów i zaryczał tak wspaniale a echo rozniosło się po okolicy.
- sal , to był on ?
- tak Si , ten sam co był u mnie w ubiegłą noc.
piątek, 8 stycznia 2010
czwartek, 7 stycznia 2010
petycja
Droga Pani Zimo , jesteś fajna i nareszcie normalna. Dawno takiej Cie nie było . Przyzwyczaiłaś nas do troszeczke innej pogody przez te ostatnie lata. Więc mam do Ciebie prośbe - daj już na luz... niech bedzie śnieg - ale troszke mniej , niech bedzie mróż ale około minus jednego . To by było fer a nie od razu tak nas traktujesz ! To cios po niżej pasa godzący bezpośrednio w zmarznięte moje nużki :) . Tak więc zastanów się i daj odpowiedż . Liczę że mimo lodu w serduszku masz trochę rozsądku w sobie.
wtorek, 5 stycznia 2010
w nocy
Dziwny trzask obudził go w środku nocy. Rozejrzał się po małym przytulnym domku i niczego nie dostrzegł . Jego wzrok błądził w ciemności . Nie miał ochoty wstawać . Było chłodno. Piec pewnie dawno już wygasł. Zmrużył oczy i zmuszając się do niewiarygodnego wysiłku dostrzegł na podświetlanym zegarze godzinę. 3.30.
- cholera jak rano – zaklął w duchu ale nie mógł zapomnieć trzasku który go zbudził. Odchylił delikatnie kołdrę ale zaraz ponownie się przykrył. Było zimno. Nie mógł już zamknąć oczu. Wpatrywał się w okno . Po jakimś czasie wzrok przyzwyczaił się do ciemności . Na dworze szalał wiatr. Słychać było co jakiś czas przeraźliwe jęki jakby płaczące dziecko. Czasem wiatr potrafi przerażać tak jak teraz a czasem zamiast zawodzenia nuci kołysankę do snu . Ale nie tej nocy. Wszystko było inne. W drugim oknie co jakiś czas po firankach przesuwały się cienie. Właśnie z tej strony zaglądał księżyc do domu a co chwile przysłaniające go chmury robiły upiorne witraże na poruszających się firankach. Nagle nastała cisza. Trzask i znowu jakieś dziwne odgłosy jak by coś biegało na podwórku. Znowu wieje. Nie mógł dłużej tak czekać w niepewności. 3.45 . Szybkim ruchem wstał z łóżka . Ubrał się. Jak zwykle nie zapomniał założyć czapki. Od ostatniej choroby stał się ostrożniejszy jeżeli chodzi o zdrowie. Zapalił światło przed domkiem. Wyjrzał przez okno. Padał śnieg a raczej wirował w podmuchach wiatry. Był gęsty . ledwie było widać rzeźbę źrebaka na środku podwórka. Znowu trzask i tupot.
- by to szlak – pomyślał .
Nie bał się ale też sytuacja nie była zbyt optymistyczna.
-To nie konie . Przecież by było słychać jakieś rżenie . Więc co u licha ?
Wyszedł na zewnątrz. W tej samej chwili wiatr uderzył go mroźnym oddechem.
- chyba jest ze dwadzieścia stopni na minusie – przemknęła mu taka myśl.
Odruchowo poprawił zapięcie w kurtce i naciągnął rękawiczki.
Poszedł do stajni. Stanął przed drzwiami. Cisza. Nic się tam nie dzieje. Co jakiś czas słychać tylko parsknięcie którejś z klaczy. W drugim budynku też spokój a ogiery nawet niw wyglądają przez okna. Im też jest zimno . Wszystko śpi.
- co mnie obudziło ? Stojąc przy stajni zaszeptał do psiaków które widząc pana przestały szczekać.
Nie były niczym poruszone. Po prostu ktoś tu był one szczekały a teraz jest pan i już wszystko gra.
- idę spać dzieciaki a wy pilnujecie- powiedział to oddalając się w kierunku domu.
Szybko wszedł do środka jak by jakiś upór na nim siedział . Otrząsnął się jak by chciał zrzucić z siebie śnieg ale to tylko zimno nim zatańczyło. Zdjął kurtkę i podszedł do kuchni by zrobić kawę. Nie było sensu się kłaść. I tak by nie zasnął. Trzask , tupot.
-cholera jasna , czy to się nie skończy ! – ryknął ze złości , nawet przez chwile nie poczuł strachu. Zarzucił kurtkę na siebie i wyskoczył w kapciach przed dom. Stanął jak wryty!
Przed nim coś było . Raczej ze trzydzieści metrów przed nim . W sadku , gdzie ogiery biegają zobaczył postać , coś , sam nie wiedział co. Dreszcze przeszły mu po plecach. Czuł jak to coś go obserwuje . Wiedział że ma na sobie obce spojrzenie ale sam nie mógł znaleźć oczu tego czegoś. Kryło się w cieniu śliw i jabłoni. Tam światło z jupitera nie dochodziło a budynek stajni dodatkowo rzucał nie ciekawy mrok. Super kryjówka dla obserwatora.
-Mateusz, tak za dzwonie do Mateusza, ale on śpi ! Kto nie śpi ! Ja pierdzielę co to u licha !
Milion myśli zaczęło mu biegać po głowie. Kiedyś by uwierzył że to diabeł lub jakiś duch przyszedł po niego i do tego ten wiatr jak płacz dziecka. On coś widzi a konie – jedne z bardziej czujnych zwierząt nie reagują. Jak by to było normalne. Jedynie psy ujadają jak szalone. Latarka, siekiera i idzie. To chyba najbardziej odpowiednie atrybuty. Podchodzi do rogu stajni. Jeden z ogierów wyjrzał z wyrzutem że mu spać nie dają. Jakoś poczuł się teraz bezpieczniej. Poświecił latarką po sadku i tylko widział jak coś czmycha przed światłem . to w lewo , to wprawo . Wpadając na drzewa i na ogrodzenie. Wreszcie jest.
- Cholera, jelonek ! Jak rześ u licha tu wlazł ty małpo ?! To pytanie to już raczej było radosne przywitanie zagubionego zwierzaka. Prawdopodobnie gdy biegł , wpadł na ogrodzenie i przewinął się na drugą stronę. Wpadł w pułapkę bo drugi raz tego manewru nie umiał powtórzyć.
Szybko rozgrodził drewniane przęsła i powolnym krokiem szedł w stronę jelonka tak by ten uciekał właśnie na wyjście. Operacja się udała. 4.20. Poszedł zrobić sobie kawę.
- cholera jak rano – zaklął w duchu ale nie mógł zapomnieć trzasku który go zbudził. Odchylił delikatnie kołdrę ale zaraz ponownie się przykrył. Było zimno. Nie mógł już zamknąć oczu. Wpatrywał się w okno . Po jakimś czasie wzrok przyzwyczaił się do ciemności . Na dworze szalał wiatr. Słychać było co jakiś czas przeraźliwe jęki jakby płaczące dziecko. Czasem wiatr potrafi przerażać tak jak teraz a czasem zamiast zawodzenia nuci kołysankę do snu . Ale nie tej nocy. Wszystko było inne. W drugim oknie co jakiś czas po firankach przesuwały się cienie. Właśnie z tej strony zaglądał księżyc do domu a co chwile przysłaniające go chmury robiły upiorne witraże na poruszających się firankach. Nagle nastała cisza. Trzask i znowu jakieś dziwne odgłosy jak by coś biegało na podwórku. Znowu wieje. Nie mógł dłużej tak czekać w niepewności. 3.45 . Szybkim ruchem wstał z łóżka . Ubrał się. Jak zwykle nie zapomniał założyć czapki. Od ostatniej choroby stał się ostrożniejszy jeżeli chodzi o zdrowie. Zapalił światło przed domkiem. Wyjrzał przez okno. Padał śnieg a raczej wirował w podmuchach wiatry. Był gęsty . ledwie było widać rzeźbę źrebaka na środku podwórka. Znowu trzask i tupot.
- by to szlak – pomyślał .
Nie bał się ale też sytuacja nie była zbyt optymistyczna.
-To nie konie . Przecież by było słychać jakieś rżenie . Więc co u licha ?
Wyszedł na zewnątrz. W tej samej chwili wiatr uderzył go mroźnym oddechem.
- chyba jest ze dwadzieścia stopni na minusie – przemknęła mu taka myśl.
Odruchowo poprawił zapięcie w kurtce i naciągnął rękawiczki.
Poszedł do stajni. Stanął przed drzwiami. Cisza. Nic się tam nie dzieje. Co jakiś czas słychać tylko parsknięcie którejś z klaczy. W drugim budynku też spokój a ogiery nawet niw wyglądają przez okna. Im też jest zimno . Wszystko śpi.
- co mnie obudziło ? Stojąc przy stajni zaszeptał do psiaków które widząc pana przestały szczekać.
Nie były niczym poruszone. Po prostu ktoś tu był one szczekały a teraz jest pan i już wszystko gra.
- idę spać dzieciaki a wy pilnujecie- powiedział to oddalając się w kierunku domu.
Szybko wszedł do środka jak by jakiś upór na nim siedział . Otrząsnął się jak by chciał zrzucić z siebie śnieg ale to tylko zimno nim zatańczyło. Zdjął kurtkę i podszedł do kuchni by zrobić kawę. Nie było sensu się kłaść. I tak by nie zasnął. Trzask , tupot.
-cholera jasna , czy to się nie skończy ! – ryknął ze złości , nawet przez chwile nie poczuł strachu. Zarzucił kurtkę na siebie i wyskoczył w kapciach przed dom. Stanął jak wryty!
Przed nim coś było . Raczej ze trzydzieści metrów przed nim . W sadku , gdzie ogiery biegają zobaczył postać , coś , sam nie wiedział co. Dreszcze przeszły mu po plecach. Czuł jak to coś go obserwuje . Wiedział że ma na sobie obce spojrzenie ale sam nie mógł znaleźć oczu tego czegoś. Kryło się w cieniu śliw i jabłoni. Tam światło z jupitera nie dochodziło a budynek stajni dodatkowo rzucał nie ciekawy mrok. Super kryjówka dla obserwatora.
-Mateusz, tak za dzwonie do Mateusza, ale on śpi ! Kto nie śpi ! Ja pierdzielę co to u licha !
Milion myśli zaczęło mu biegać po głowie. Kiedyś by uwierzył że to diabeł lub jakiś duch przyszedł po niego i do tego ten wiatr jak płacz dziecka. On coś widzi a konie – jedne z bardziej czujnych zwierząt nie reagują. Jak by to było normalne. Jedynie psy ujadają jak szalone. Latarka, siekiera i idzie. To chyba najbardziej odpowiednie atrybuty. Podchodzi do rogu stajni. Jeden z ogierów wyjrzał z wyrzutem że mu spać nie dają. Jakoś poczuł się teraz bezpieczniej. Poświecił latarką po sadku i tylko widział jak coś czmycha przed światłem . to w lewo , to wprawo . Wpadając na drzewa i na ogrodzenie. Wreszcie jest.
- Cholera, jelonek ! Jak rześ u licha tu wlazł ty małpo ?! To pytanie to już raczej było radosne przywitanie zagubionego zwierzaka. Prawdopodobnie gdy biegł , wpadł na ogrodzenie i przewinął się na drugą stronę. Wpadł w pułapkę bo drugi raz tego manewru nie umiał powtórzyć.
Szybko rozgrodził drewniane przęsła i powolnym krokiem szedł w stronę jelonka tak by ten uciekał właśnie na wyjście. Operacja się udała. 4.20. Poszedł zrobić sobie kawę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)